Zawsze lubiłam oglądać programy, gdzie nianie wychowują dzieci. Namiętnie oglądam i męczę męża tymi programami, nie tylko polską Supernianią, ale też wydaniami angielskimi czy amerykańskimi. Po pewnym czasie stałej obserwacji zdałam sobie jednak sprawę, że te nianie tak naprawdę nie wychowują dzieci, ale ich rodziców. I to mnie trochę przeraziło. Nie powiem, że sama będę idealną mamą, bo tego nie wiem. Niemniej wiem, czego robić nie wolno, czego robić się nie powinno, bo robi się krzywdę dzieciom. Widzę jednak coraz częściej, że wielu rodziców tego nie wie, nie czuje, że dziecko to też człowiek i nie powinno w wieku 4 lat robić siusiu w pieluszkę czy w wieku 7 lat spać z mamą w łóżku, bo mu to nie służy. Już nie wspomnę o braku reakcji na przemoc, kiedy dziecko bije rodzeństwo czy też rodziców, bo „ono jest małe, niesforne i wyrośnie z tego na pewno”. I to mnie przeraża.
Przykład pierwszy z brzegu, świeży, bo właśnie odeszłam od telewizora :) (niania angielska, rodzina chyba amerykańska). Rodzina dwa plus trzy, dwójka chłopców w wieku 6 i 3 lata i dziewczynka 18 miesięcy. Ojciec bardziej zajmuje się gołębiami, bo to jego hobby, matka zajmuje się trójką dzieci i całym domem. Stereotypowo pomyślałam, że z tatusiem to będzie problem, bo skoro on ma swoje hobby i zdanie, że to żona powinna zajmować się dziećmi, to do reform podchodzić będzie ciężko. Kurczę, przepraszam, nie powinnam myśleć stereotypowo, pokarało mnie.
Ojciec dostosował się do porad niani natychmiast, bez dyskusji zaczął pomagać swojej żonie i zajmować się dziećmi. Dzieci w sumie też dość szybko przyzwyczaiły się do zmian. Za to matka… Szkoda słów. Ona będzie spać z dziećmi w jednym łózku, bo to jej sprawia przyjemność, lubi mieć dzieci przy sobie i się do nich przytulać. Ona będzie pozwalać synkowi siusiać w ogrodzie [sic!], bo on tak chce i boi się łazienki. Ona będzie nosić dziecko cały czas na ręku, bo tak lubi. Ona nie będzie konsekwentna, bo jak dzieci płaczą to trzeba im dać wszystko, czego chcą. I tak na okrągło. Krzyczeć mi się chciało i zastanawiałam się, czemu ta niania nie przemówi jej do rozsądku. W końcu porozmawiała z nią, matka wyglądała, jakby w ogóle nie wiedziała o co chodzi. Jednak po rozmowie z mężem, bo ten najprędzej się nawrócił i zaczął zwracać uwagę żonie (dzięki Bogu za takich mężów), zaczęła w końcu myśleć bardziej logicznie. Oczywiście, jak zwykle w takich programach, wszystko dobrze się skończyło i cała rodzina stała się idealna i szczęśliwa, ale to już inna bajka.
Ile razy oglądałam programy, gdzie dzieci były rozwydrzone, krzykiem wymuszały, co tylko się dało, biły i wyzywały rodzeństwo i rodziców, niszczyły wszystko na swojej drodze, bo tak… Nie mam pojęcia, jakim cudem rodzice doprowadzili swoje dzieci do takiego stanu, bo przecież skądś się to musiało wziąć. Dzieci nie rodzą się takie, ale są takiego zachowania uczone. Normalne przecież, że dzieciaki wypróbowują rodziców-ich cierpliwość, ich konsekwencję. I normalne jest, że rodzic powinien postawić jasną granicę, co wolno, a czego nie. Zauważam jednak, że coraz częściej rodzice tej granicy nie zauważają albo nie chcą jej widzieć, co ma właśnie wymienione wyżej i niżej skutki.
Jak choćby na moim osiedlu. Tuż pod oknem mam plac zabaw, a że mieszkam na parterze to mam okazję przyuważyć to i owo. Lato to moja ulubiona pora roku, ale czasami mam serdecznie dość wrzeszczących dzieci. Rozumiem, że dzieci krzyczą, bo taka ich natura i to jest w porządku. Chodzi mi o przypadki, kiedy to dzieci naprawdę głośno wrzeszczą na siebie albo ogólnie w powietrze, a rodzice udają, że nie słyszą, bo tak im wygodniej. Najczęściej mama siedzi ze swoimi koleżankami i jeśli czasami na swoje dziecko spojrzy to tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyje.
Albo autobusy. Jejku, ile razy zdarzały mi się sytuacje, gdy dzieci wchodziły i sadowiły się na jedynym wolnym miejscu, a gdy tylko matka próbowała wziąć je na kolana wrzeszczały tak, że głowa boli. Co robi wtedy matka? Oczywiście odpuszcza i pozwala dziecku na wszystko. Ja rozumiem, że awantura w autobusie jest jej nie w smak, ale skądś się to dziecko musiało tego nauczyć, nie wierzę, że to jego pierwszy raz. Gdyby od początku uczone było, że siada u mamy na kolanach albo wcale, nie byłoby tego problemu.
I coś, co rozumiem najmniej-bicie. Nie wierzę w teorię, że jak rodzic bije dziecko to i dziecko bije rodziców. Ja też dostawałam klapsy, ale w życiu nie wpadłam na pomysł, żeby uderzyć własną matkę! Nie rozumiem, jak rodzic może nie reagować albo reagować ewidentnie za słabo w momencie, kiedy dziecko pozwala sobie na bicie kogoś. Tutaj nie powinno być dyskusji-jasna reakcja rodzica, kara, rozmowa, cokolwiek odnosi skutek, ale stanowcze, konkretne. Tymczasem jakże często tego nie ma. Znam przypadki, kiedy rodzic wybucha śmiechem, bo jak te małe piąstki zaczynają machać to takie słodkie. I na pewno z tego wyrośnie, i jest takie niesforne… TO MNIE PRZERAŻA.
I w końcu wtrącę swoje trzy grosze jako nauczycielka. Skoro dzieci wychowywane są w ten sposób, nie maja pomocy genialnej niani, a potem w efekcie trafiają do takiego gimnazjum, gdzie są już w pełni rozwinięte, a rodzice sobie z nimi stanowczo nie radzą, to co JA mam powiedzieć? Przykład pierwszy z brzegu, z własnego doświadczenia. Dzieciak wyzywa mnie od ku… i szmaty. Jedyne co mogę zrobić to napisać mu uwagę, co robię i wezwać rodzica, co robię. Matka przychodzi, wysłuchuje mojej skargi, kiwa głową i odchodzi bez słowa. Nie słyszę słowa „przepraszam” ani od dziecka, ani od matki. Pewnie powinnam była wezwać policję i żałuję teraz, że tego nie zrobiłam (chociaż jak znam życie to policja by mnie wyśmiała, bo przecież dzieciak jest niesforny-moje „ulubione” słowo). Ta sama matka u pedagoga dochodzi do wniosku, ze ona chce, żeby jej dziecko trafiło do ośrodka, bo przynajmniej w domu byłby spokój! Ludzie, na jakim świecie ja żyję???
Przykład pierwszy z brzegu, świeży, bo właśnie odeszłam od telewizora :) (niania angielska, rodzina chyba amerykańska). Rodzina dwa plus trzy, dwójka chłopców w wieku 6 i 3 lata i dziewczynka 18 miesięcy. Ojciec bardziej zajmuje się gołębiami, bo to jego hobby, matka zajmuje się trójką dzieci i całym domem. Stereotypowo pomyślałam, że z tatusiem to będzie problem, bo skoro on ma swoje hobby i zdanie, że to żona powinna zajmować się dziećmi, to do reform podchodzić będzie ciężko. Kurczę, przepraszam, nie powinnam myśleć stereotypowo, pokarało mnie.
Ojciec dostosował się do porad niani natychmiast, bez dyskusji zaczął pomagać swojej żonie i zajmować się dziećmi. Dzieci w sumie też dość szybko przyzwyczaiły się do zmian. Za to matka… Szkoda słów. Ona będzie spać z dziećmi w jednym łózku, bo to jej sprawia przyjemność, lubi mieć dzieci przy sobie i się do nich przytulać. Ona będzie pozwalać synkowi siusiać w ogrodzie [sic!], bo on tak chce i boi się łazienki. Ona będzie nosić dziecko cały czas na ręku, bo tak lubi. Ona nie będzie konsekwentna, bo jak dzieci płaczą to trzeba im dać wszystko, czego chcą. I tak na okrągło. Krzyczeć mi się chciało i zastanawiałam się, czemu ta niania nie przemówi jej do rozsądku. W końcu porozmawiała z nią, matka wyglądała, jakby w ogóle nie wiedziała o co chodzi. Jednak po rozmowie z mężem, bo ten najprędzej się nawrócił i zaczął zwracać uwagę żonie (dzięki Bogu za takich mężów), zaczęła w końcu myśleć bardziej logicznie. Oczywiście, jak zwykle w takich programach, wszystko dobrze się skończyło i cała rodzina stała się idealna i szczęśliwa, ale to już inna bajka.
Ile razy oglądałam programy, gdzie dzieci były rozwydrzone, krzykiem wymuszały, co tylko się dało, biły i wyzywały rodzeństwo i rodziców, niszczyły wszystko na swojej drodze, bo tak… Nie mam pojęcia, jakim cudem rodzice doprowadzili swoje dzieci do takiego stanu, bo przecież skądś się to musiało wziąć. Dzieci nie rodzą się takie, ale są takiego zachowania uczone. Normalne przecież, że dzieciaki wypróbowują rodziców-ich cierpliwość, ich konsekwencję. I normalne jest, że rodzic powinien postawić jasną granicę, co wolno, a czego nie. Zauważam jednak, że coraz częściej rodzice tej granicy nie zauważają albo nie chcą jej widzieć, co ma właśnie wymienione wyżej i niżej skutki.
Jak choćby na moim osiedlu. Tuż pod oknem mam plac zabaw, a że mieszkam na parterze to mam okazję przyuważyć to i owo. Lato to moja ulubiona pora roku, ale czasami mam serdecznie dość wrzeszczących dzieci. Rozumiem, że dzieci krzyczą, bo taka ich natura i to jest w porządku. Chodzi mi o przypadki, kiedy to dzieci naprawdę głośno wrzeszczą na siebie albo ogólnie w powietrze, a rodzice udają, że nie słyszą, bo tak im wygodniej. Najczęściej mama siedzi ze swoimi koleżankami i jeśli czasami na swoje dziecko spojrzy to tylko po to, żeby sprawdzić, czy jeszcze żyje.
Albo autobusy. Jejku, ile razy zdarzały mi się sytuacje, gdy dzieci wchodziły i sadowiły się na jedynym wolnym miejscu, a gdy tylko matka próbowała wziąć je na kolana wrzeszczały tak, że głowa boli. Co robi wtedy matka? Oczywiście odpuszcza i pozwala dziecku na wszystko. Ja rozumiem, że awantura w autobusie jest jej nie w smak, ale skądś się to dziecko musiało tego nauczyć, nie wierzę, że to jego pierwszy raz. Gdyby od początku uczone było, że siada u mamy na kolanach albo wcale, nie byłoby tego problemu.
I coś, co rozumiem najmniej-bicie. Nie wierzę w teorię, że jak rodzic bije dziecko to i dziecko bije rodziców. Ja też dostawałam klapsy, ale w życiu nie wpadłam na pomysł, żeby uderzyć własną matkę! Nie rozumiem, jak rodzic może nie reagować albo reagować ewidentnie za słabo w momencie, kiedy dziecko pozwala sobie na bicie kogoś. Tutaj nie powinno być dyskusji-jasna reakcja rodzica, kara, rozmowa, cokolwiek odnosi skutek, ale stanowcze, konkretne. Tymczasem jakże często tego nie ma. Znam przypadki, kiedy rodzic wybucha śmiechem, bo jak te małe piąstki zaczynają machać to takie słodkie. I na pewno z tego wyrośnie, i jest takie niesforne… TO MNIE PRZERAŻA.
I w końcu wtrącę swoje trzy grosze jako nauczycielka. Skoro dzieci wychowywane są w ten sposób, nie maja pomocy genialnej niani, a potem w efekcie trafiają do takiego gimnazjum, gdzie są już w pełni rozwinięte, a rodzice sobie z nimi stanowczo nie radzą, to co JA mam powiedzieć? Przykład pierwszy z brzegu, z własnego doświadczenia. Dzieciak wyzywa mnie od ku… i szmaty. Jedyne co mogę zrobić to napisać mu uwagę, co robię i wezwać rodzica, co robię. Matka przychodzi, wysłuchuje mojej skargi, kiwa głową i odchodzi bez słowa. Nie słyszę słowa „przepraszam” ani od dziecka, ani od matki. Pewnie powinnam była wezwać policję i żałuję teraz, że tego nie zrobiłam (chociaż jak znam życie to policja by mnie wyśmiała, bo przecież dzieciak jest niesforny-moje „ulubione” słowo). Ta sama matka u pedagoga dochodzi do wniosku, ze ona chce, żeby jej dziecko trafiło do ośrodka, bo przynajmniej w domu byłby spokój! Ludzie, na jakim świecie ja żyję???
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz