Dzisiaj o temacie trudnym w bardzo wielu aspektach, ale kiedyś w końcu
i taki pojawić się musi. A to za sprawą historii, która przykuła moją uwagę na
pewnym portalu. Otóż chodzi o przemoc w domu. Zarówno tą fizyczną jak i
psychiczną. Są dwie strony medalu. Z jednej strony dziecko jest maltretowane, a
społeczeństwo (w tym piszę jako nauczycielka i jako sąsiadka na przykład) nie
reaguje. Są też sytuacje, w których WYDAJE SIĘ, że dziecko jest maltretowane i
społeczeństwo reaguje. Ile razy słyszałam, że gdyby ktoś wcześniej zareagował
to by dziecko miało lepiej. Ile też razy słyszało się, że nadgorliwa opieka
społeczna zabrała dziecko rodzicom, bo tamto nabiło sobie siniaki na zajęciach
karate, a sąsiadka zgłosiła to jako znęcanie.
I w tym wszystkim taki sobie zwykły obywatel, który musi rozróżnić
jedną sytuację od drugiej. I moje „ulubione” zdania: „Wszyscy wiedzieli, co się
tam działo i nikt nie zareagował”, „Przecież oni musieli wiedzieć, że ktoś mnie
bije, to było oczywiste.” Otóż nie, nic nie jest oczywiste. Nie jest oczywiste,
że dziecko płaczące za ścianą jest bite, nie jest oczywiste, że dziecko
przychodzące z siniakami do szkoły jest maltretowane, że dziecko rysujące
czarne rysunki jest wykorzystywane. Nic nie jest oczywiste póki ktoś nie powie
mi, że tak jest. Oczywiste jest tylko wtedy, jeśli rodzić KATUJE (a nie daje klapsa)
dziecko na moich oczach (i bez komentarzy, że klaps to też przemoc i od tego
się zaczyna, i kryminał się należy, bo dość mam takich pseudoargumentów).
Przykro mi, ale taka jest prawda. Są w życiu różne sytuacje i dzieciom
ciężko jest się do nich przyznać i z nimi uporać. Dlatego właśnie najczęściej
dzieci nie mówią. A my mamy zgadywać. I to też jest straszne. Bo co jeśli przez
moją nadgorliwość ktoś straci dziecko? To też jest dla niego trauma. A jeśli
mam szansę jakieś dziecko uratować? Taką właśnie decyzję przychodzi mi podjąć,
kiedy staję w obliczu własnych przypuszczeń. I to jest cholernie trudne.
Ja wiem, że straszne są sytuacje kiedy ktoś ignoruje płacz za ścianą.
Ale nie potępiam tych ludzi, którzy nie reagują. Czasami można zrobić większą
krzywdę, a odpowiedzialność spada na nas. I z tą odpowiedzialnością trzeba żyć.
Oczywiście odpowiedzialność działa i w drugą stronę, czyli nie zareagowałam i
stała się tragedia, dlatego też każdy musi tą decyzję podjąć sam i nie można
nikogo obwiniać.
Tak, ale od reakcji sąsiada to zabrania dziecka jest naprawdę długa droga. Ja sama byłam bardzo bita w moim domu rodzinnym. Strasznie się tego wstydziłam. Jak przychodziłam w sińcami, krwiakami na oczach to mój wychowawca zapytał przy całej klasie 'co Ci się stało' ja oczywiście się nie przyznałam, chociaz pół klasy wiedziało, to wychowawca poczuł się pewnie usprawiedliwiony, bo zrobił co mógł... A naprawdę wystraczyło zaprosić rodziców do szkoły i powiedzieć, że ma pewnie obawy i jak jeszcze raz to się wydarzy to zawiadomi kogo trzeba. Ja bym tak zrobiła dzisiaj...
OdpowiedzUsuńLepiej zrobić 'coś' i się pomylić niż pozwolić zniszczyć komuś dzieciństwo, albo i więcej. Takie jest moje zdanie, osoby, którą rodzice 'wychowywali' przy pomocy większych i mniejszych kar, a że znali tylko jeden rodzaj kary...
Zgadzam się z Psotkową w pełni. Mimo ze sama nie doznałam takiej traumy (paręnaście razy w życiu klapsa oberwałam, ale nikt mnie nie lał). Nie skrzywdzi się dobrych rodziców, bo oni nie będą winni. Ci, co winni byli naprawdę, potrafią konfabulacje snuć i się na ofiary kreować doskonale i nie trzeba się dać nabrać na to. Nie chodzi przecież o wezwanie policji jak dziecko zapłakało za ścianą.
OdpowiedzUsuń