Zacznę od tego, że do języka
polskiego wkradła się kolejna angielszczyzna, czego nienawidzę. Rozumiem
jednak, że pojęcie "płeć kulturowa" jest nieco za długie i
kłopotliwe, dlatego też z braku laku używam tego jakże mądrego słowa. A teraz
ad rem.
Otóż wojna o gender trwa w
najlepsze, jakbyśmy nie mieli innych, bardziej realnych problemów. Dlatego też
postanowiłam dorzucić swoje trzy grosze. A to za sprawą pytania, które padło
ostatnio - czy nasza szkoła uczy gender? Nie ważne jest, kto to pytanie zadał.
Ważne, że odpowiedź brzmi "NIE". I teraz, prawdę mówiąc, zastanawiam
się - dlaczego nie? Polecę za Wikipedią:
Gender to "suma cech,
zachowań, stereotypów i ról płciowych przyjmowanych przez kobiety i mężczyzn w
ramach danej kultury w drodze socjalizacji, nie wynikających bezpośrednio z
biologicznych różnic w budowie ciała pomiędzy płciami, czyli dymorfizmu
płciowego. Gender, czyli kulturowy komponent tożsamości płciowej, przekazywany
jest poszczególnym jednostkom w sposób performatywny, czyli poprzez uczenie się,
odgrywanie i powtarzanie zachowań innych osób tej samej płci. Na płeć społeczną
składać się może np. sposób ubierania się, sposób zachowania, oczekiwane
funkcje w ramach społeczeństwa, sprawowana władza itp." (podkreślenie
moje)
Od dawna widzę dokładnie, że
Polska jest państwem mocno patriarchalnym i każde odstępstwo od normy nie jest
tu mile widziane. Jeśli kobieta bierze się za robienie kariery, a mężczyzna
zostaje z dziećmi w domu to ona okazuje się być bezduszną, złą matką, a on
spantoflałą karykaturą mężczyzny. Na półkach z zabawkami mamy oczywisty podział
na chłopców i dziewczynki, który to podział widoczny jest nie tylko w kolorach
(rurz, rurz, rurz :)), ale także w rodzaju zabawek. Bo przecież tylko
dziewczynka może sprzątać pięknym, różowym odkurzaczem i gotować na różowo -
żółtej kuchence. Chłopiec zaś zasuwa samochodzikami i strzela z jakże
zaawansowanej broni, ewentualnie buduje. Dziewczynka też może sobie zbudować -
różowy zamek... Jakoś nie widziałam, żeby ktoś wyprodukował stylowy, czarny odkurzacz
z dodatkową miotełką, żeby pokazać chłopcom, że on też może ruszyć zadek i
machnąć szczotą.
Oczywiście zmienia się to powoli,
choć przynajmniej na lepsze. Wśród dorosłych jest moda na równy podział
obowiązków w związku. Panowie coraz częściej podejmują się prac domowych i to
niekoniecznie tych w zakresie przykręcenia śrubki. Paniom natomiast zdarza się
odpocząć po męczącym dniu pracy. Problem polega na tym, że te zmiany następują
baaaaaaaaaaaaaaaardzo powoli i w bólach, a przede wszystkim w konkretnych
środowiskach. Podejrzewam, że nadal w większej części kraju zmywający czy
robiący pranie mężczyzna jest jak Yeti.
I o tym mówi gender. Nie o
przebieraniu chłopców w dziewczynki i vice versa. Nie o tym, że chłopcy mają
stać się zniewieściali i ubierać spódniczki albo nosić biżuterię. Nie mówi też
o tym, że mężczyźni nie mogą tego robić. Nie twierdzi, że dziewczynki mają stać
się nagle owłosionymi prymitywami, które będą pierdzieć, palić i żłopać piwo
przed telewizorem (przepraszam za stereotyp). Chodzi najzwyczajniej w świecie o
to, żeby uświadamiać już od dziecka, że sprzątanie, pranie, opiekowanie się
dzieckiem, praca zawodowa to coś, co powinno nas łączyć, a nie sprawiać, że
chcąc nie chcąc przyjmujemy podział na role - pan i władca robi karierę, a
kobieta sprząta, pierze, opiekuje się pociechą/ami, a w wolnym czasie machnie
trzydaniowy obiadek. Oczywiście w tenże czas wliczona jest JEJ praca, bo ciężko
wyżyć z jednej pensji.
Stąd zostało ukute pojęcie
"urlop macierzyński", który wprawdzie od pracy zawodowej urlopem w
technicznym tego słowa znaczeniu jest, ale niektórzy wypierają ze świadomości
fakt, że na tym "urlopie" kobieta zasuwa jak potłuczona, bo ma na
głowie cały dom i nowo narodzone dziecko (pół biedy, jeśli tylko jedno i
pierwsze, bo wtedy łatwiej). Stąd biorą się przekonania, że za tą samą pracę
kobiety powinny dostawać mniejszą pensję, bo zawsze jest ryzyko, że zaciąży i
zostawi firmę na lodzie. Innymi słowy - rola kobiety w społeczeństwie jest
niedoceniana, bo przecież od zawsze było wiadomo, że bycie kurą domową to nie praca,
a przyjemność (SARKAZM). I o tym traktuje gender. I tego boją się... właściwie
kto się tego boi?
I tu chyba dojdę do sedna tego
problemu. Bo przecież tak naprawdę to najgłośniej krzyczy kościół. Zdarza mi
się oglądać jakieś tam wiadomości od czasu do czasu i właściwie jedyne osoby,
które nader aktywnie angażują się w walkę z gender i które szukają w niej
diabła to właśnie przedstawiciele kościoła. W mniejszym stopniu politycy.
Oczywiście w pierwszym rzędzie broniących gender są feministki. I to też źle
się kojarzy (nie bez powodu, wiem, ale to materiał na całkiem nowy post). Bo
taka zagorzała feministka to samo zło - i aborcję przeprowadza, i stanikami
gardzi, i męska jest bardziej niż sam Steven Seagal i Jean Claude Van Damme
razem wzięci. No toż tak się nie godzi! Kobieta powinna być zwiewna niczym łania, ładnie wyglądać i pachnieć, a
ust lepiej nie otwierać, bo i tak nic mądrego nie ma do powiedzenia.
Czuję się feministką. Taką, która
siedzi spokojnie na tyłku, nie pali staników, nie przeprowadza aborcji, ale
swoje zdanie ma. I wyraża je - mniej lub bardziej głośno, zależy od
okoliczności. I fakt, że nie ze wszystkimi akcjami feministek się zgadzam i
popieram nie zmienia faktu, że uważam, że zmiany są potrzebne. I jeśli jedynymi
osobami, które mają odwagę o nie zabiegać są te skrajne feministki, to ja się
pod tym po cichutku podpisuję.
Dlatego właśnie uważam, że gender
w swojej PRAWDZIWEJ, nie spaczonej ideologii powinien być wprowadzany w
szkołach, przedszkolach, na studiach i wszędzie tam, gdzie ktoś ma szansę
nauczyć się, że chwycenie w łapę odkurzacza nie jest kompromitacją, a kobieta
tak samo pracuje i powinna tyle samo zarabiać co każdy inny CZŁOWIEK. Bo koniec
końców wszyscy jesteśmy po prostu ludźmi.
Gender i frontier? ;]
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że to się kiedyś na całą Polskę rozniesie. Koszmar minionych studiów!
Podoba mi się jak głęboko w nas to siedzi. Dla dziewczynki jest tani róż, dla chłopca zaś stylowy, czarny odkurzacz. Ja nie widzę podziału na dziale zabawkowym, bo mnie się róż nie kojarzy z dziewczęcością. Mój dwulatek śmiga na fiołkowym rowerku "cherry pop", niech się na osiedlu przyzwyczają:)
OdpowiedzUsuńFajnie piszesz, będę zaglądać
Może nie zwracasz uwagi (i chwała Ci za to), ale podział jest. Jak następnym razem pójdziesz kupić synkowi zabawkę, rozejrzyj się, proszę, po sklepie takim "chłodnym okiem". I to nie tylko o kolor chodzi. Ostatnio właśnie szukałam dla synka jakiejś zabawki i w dziale dla chłopców znalazłam dinozaury, samochodziki, figurki jakichś bohaterów z bajek, a u dziewczynek lalki (no dobra, monster high, ale czy nam się to podoba czy nie to też są lalki), odkurzacze, kuchenki, etc.
UsuńI na koniec dziękuję. Bardzo się ostatnio zaniedbałam, ale nowe pomysły już kiełkują.