Oczywiście nie oglądałam to się
wypowiem. A wszystko przez tą awanturę, która wykwitła we wszystkich mediach i
którą żyje cała Polska, z niejakim Donatanem na czele. Oczywiście chodzi o
faceta w makijażu. Z premedytacją nie używam tutaj określenia kobieta z brodą,
bo to nie jest kobieta i do tego miana (o ile wiem) nie pretenduje. Conchita Wurst
to jedynie alter ego mężczyzny i jakkolwiek dobrze by się z tym alter ego nie
czuł, Thomas Neuwirth nadal jest mężczyzną z krwi i kości.
Dwie rzeczy mnie tutaj nurtują i
tylko jedna z nich jest przewidywalna nad podziw.
1. Dlaczego pani Kiełbasa (swoją
drogą, cóż za swojsko brzmiące nazwisko) wygrała Eurowizję?
2. Dlaczego tak bardzo oburzają
się ludzie, którym się wydaje, że pokazywanie cycków na scenie (Donatan i Cleo)
powinno doprowadzić do wygranej, a pokazywanie kobiety z brodą już nie?
Słuchałam występu pani Wurst. I
występu Cleo też. Nie słuchałam całej reszty. I mogę powiedzieć tylko jedno -
jeśli to naprawdę były występy na poziomie pierwszego i piątego (czy tam
czwartego, mam na myśli głosowanie) miejsca to ja bardzo przepraszam, ale
reszty nie chcę słuchać.
Po pierwsze, pani Wurst mnie nie
zachwyciła. Owszem, źle nie było, ale żeby od razu pierwsze miejsce? Może była
lepsza od reszty, jak już mówiłam, nie słuchałam. Jeśli była lepsza, przykro.
Bo ogólnie znaczy to tylko tyle, że konkurs, w którym miały być odkrywane
gwiazdy, głosy, piosenki już się zdewaluował. Jeśli nie była najlepsza -
dlaczego wygrała? Znaczyłoby to, że polityczna poprawność jest ważniejsza niż
rzeczywiste zdolności i założenia konkursu. A to źle. Jaka bym nie była
tolerancyjna (a Conchita sama w sobie zupełnie mi nie przeszkadza), to nie jest
konkurs osobliwości ani osobowości, a konkurs muzyczny (chociaż może się mylę,
w końcu w nazwie ma "wizja").
Po drugie (z zupełnie innej
beczki), w końcu zrozumiałam, co nasza reprezentantka wyśpiewuje, bo do tej
pory były to li i tylko pienia. Bynajmniej nie anielskie. Słyszałam jęki,
stęki, okrzyki (chyba skądinąd powinnam już rozumieć, skąd ten teledysk i
pomysł na promocję), ale słów ni cholery. Na Eurowizji w końcu zrozumiałam
przynajmniej część słów. A teraz do meritum. Pewnie niektórzy mnie znienawidzą,
ale o wiele bardziej zniesmaczył mnie widok cycków i tego całego rzekomego
ubijania masła niż widok pani Kiełbasy. To nie było ani seksowne, ani ładne, a
zwyczajnie prostackie i prymitywne. Przykro mi, jestem stara i mam za złe, ale
tak właśnie to widzę. Kto wie, czy głosy, z których nasi przedstawiciele i
rodacy są tak dumni, nie przyszły przez biusty zamiast przez wokalne popisy
piosenkarki. A to już żenujące.
Dlatego też zabieram swoje
zabawki i idę do domu. To kolejny konkurs (zaraz za Oskarami i wyborami miss
świata), który dla mnie jest skończony. Nie wnosi nic oprócz kolejnych
skandali, pokazówek, poprawności politycznej, a przecież miał mi przybliżać
świat muzyki (o ja nawina!). I coraz częściej myślę, że tak samo jest w każdej
dziedzinie życia. Że już nic nie jest takie, jak powinno, a wszystko stało się
cyrkiem, farsą, tragikomedią w zasadzie.
I smutno mi z tego powodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz