wtorek, 11 listopada 2014

Papiery.


Ostatnio bardziej niż zwykle tonę w papierach. Są więc te nowe, jeszcze nieuzupełnione, bo nie ma kiedy, są i te zaległe, też nieuzupełnione, bo miałam nadzieję, że znikną... no dobra, po prostu zaniedbałam i ciągnie się to za mną jak nie powiem co. Zauważyłam ostatnio, że uczenie zeszło nawet nie na drugi, a wręcz na trzeci plan. Najpierw więc są papiery, potem konkursy, wydarzenia, wycieczki, a dopiero potem uczenie. W tym roku, niby takim samym jak poprzednie, a jednak zupełnie innym, całkowicie nie mogę się pozbierać.
Przede wszystkim przeprowadzka. Przeprowadzkowy potwór poprzekładał i pozabierał mi papiery, które powinnam mieć. To znaczy nie do końca jestem pewna, czy naprawdę powinnam je mieć, a przed przeprowadzką sama segregowałam papiery i wkładałam w "miejsca oczywiste, czyli tak, żeby żaden nie zginął i każdy był na wyciągnięcie ręki", czyli tak, żeby pozostały w ukryciu do momentu, kiedy po pięciu latach wcale nie będę ich potrzebowała. Bo zawsze tak jest kiedy tylko postanowię zrobić porządek w papierach. W bałaganie odnajdywałam wszystko w 0,5 sekundy, po zrobieniu porządków odkopywanie zajmuje mi miesiące, jeśli nie lata. Czyli porządki w papierach to BŁĄD. 
Druga sprawa to przeprowadzkowy potwór, który papiery mi po prostu pozabierał. Miałam, a nie mam. Możliwe, że jest on w zmowie z porządkowym potworem i razem teraz siedzą w kącie i się ze mnie nabijają. Trzeba było jednak przeprowadzać się tak, jak zakładał plan pierwotny, czyli niczego nie sprzątam ani nie segreguję, wrzucam do worów i pudeł jak leci, a potem przerzucam w tym samym stanie do nowych półek. Zachciało mi się porządków i ładnie poskładanych pudełek to mam. Oczywiście możliwe jest jeszcze, że wszelkie potrzebne mi papiery leżą sobie w nierozpakowanych pudłach, których zawartość przerzucałam tysiąc razy i na pewno nie znajdywałam tam niczego potrzebnego. Ale to mogła być wina potwora przeprowadzkowego. Problem pozostaje, choć miałam nadzieję, że zniknie samoczynnie - Pani Dyrektor nadal domaga się uaktualnienia papierów, których nie  mogę znaleźć i nie zadziałała tu zasada przedawnienia.
Inną sprawą są papiery aktualne. Te dopiero spadają kaskadą na moją zbolałą głowę. Cztery dzienniki do uzupełnienia, wysyłanie zgłoszeń na konkursy, wpinanie dokumentów do teczek, a już za plecami słychać oddech kontroli. Prawdziwa apokalipsa papierkowa. Terminy gonią, doba ma tylko 24 godziny, a moja głowa naprawdę niewielką pojemność. Jak czegoś nie zapiszę to tego nie ma, a i tak nie wszystko pamiętam zapisywać albo przeczytać po zapisaniu, bo ilość kartek oraz ilość miejsc, w które je powkładałam mnie przytłacza. Nie nadążam to mało powiedziane. Ja po prostu powoli przestaję istnieć i zamieniam się w te żółte karteczki, całkiem jak w reklamie. 
Jeśli przeżyję ten rok to obiecuję, że jedyne kartki, które dotknę będą te zapisane i złożone pięknie w formę książki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz