Ostatnio bardziej niż zwykle tonę
w papierach. Są więc te nowe, jeszcze nieuzupełnione, bo nie ma kiedy, są i te
zaległe, też nieuzupełnione, bo miałam nadzieję, że znikną... no dobra, po
prostu zaniedbałam i ciągnie się to za mną jak nie powiem co. Zauważyłam
ostatnio, że uczenie zeszło nawet nie na drugi, a wręcz na trzeci plan.
Najpierw więc są papiery, potem konkursy, wydarzenia, wycieczki, a dopiero
potem uczenie. W tym roku, niby takim samym jak poprzednie, a jednak zupełnie
innym, całkowicie nie mogę się pozbierać.
Przede wszystkim przeprowadzka.
Przeprowadzkowy potwór poprzekładał i pozabierał mi papiery, które powinnam
mieć. To znaczy nie do końca jestem pewna, czy naprawdę powinnam je mieć, a
przed przeprowadzką sama segregowałam papiery i wkładałam w "miejsca
oczywiste, czyli tak, żeby żaden nie zginął i każdy był na wyciągnięcie
ręki", czyli tak, żeby pozostały w ukryciu do momentu, kiedy po pięciu
latach wcale nie będę ich potrzebowała. Bo zawsze tak jest kiedy tylko
postanowię zrobić porządek w papierach. W bałaganie odnajdywałam wszystko w 0,5
sekundy, po zrobieniu porządków odkopywanie zajmuje mi miesiące, jeśli nie
lata. Czyli porządki w papierach to BŁĄD.
Druga sprawa to przeprowadzkowy
potwór, który papiery mi po prostu pozabierał. Miałam, a nie mam. Możliwe, że
jest on w zmowie z porządkowym potworem i razem teraz siedzą w kącie i się ze
mnie nabijają. Trzeba było jednak przeprowadzać się tak, jak zakładał plan
pierwotny, czyli niczego nie sprzątam ani nie segreguję, wrzucam do worów i pudeł
jak leci, a potem przerzucam w tym samym stanie do nowych półek. Zachciało mi
się porządków i ładnie poskładanych pudełek to mam. Oczywiście możliwe jest
jeszcze, że wszelkie potrzebne mi papiery leżą sobie w nierozpakowanych
pudłach, których zawartość przerzucałam tysiąc razy i na pewno nie znajdywałam
tam niczego potrzebnego. Ale to mogła być wina potwora przeprowadzkowego.
Problem pozostaje, choć miałam nadzieję, że zniknie samoczynnie - Pani Dyrektor
nadal domaga się uaktualnienia papierów, których nie mogę znaleźć i nie zadziałała tu zasada
przedawnienia.
Inną sprawą są papiery aktualne.
Te dopiero spadają kaskadą na moją zbolałą głowę. Cztery dzienniki do
uzupełnienia, wysyłanie zgłoszeń na konkursy, wpinanie dokumentów do teczek, a
już za plecami słychać oddech kontroli. Prawdziwa apokalipsa papierkowa.
Terminy gonią, doba ma tylko 24 godziny, a moja głowa naprawdę niewielką
pojemność. Jak czegoś nie zapiszę to tego nie ma, a i tak nie wszystko pamiętam
zapisywać albo przeczytać po zapisaniu, bo ilość kartek oraz ilość miejsc, w
które je powkładałam mnie przytłacza. Nie nadążam to mało powiedziane. Ja po
prostu powoli przestaję istnieć i zamieniam się w te żółte karteczki, całkiem
jak w reklamie.
Jeśli przeżyję ten rok to
obiecuję, że jedyne kartki, które dotknę będą te zapisane i złożone pięknie w
formę książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz