Jak było kiedyś.
Jeśli decydowałam się na daną
książkę dostawałam do niej zestaw nauczycielski, a czasem nawet jakiś gratis w
postaci kubka termicznego z reklamą innego podręcznika (na przykład takiego z
wróżką - dziś mój znak rozpoznawczy). Mogłam też poszczycić się otrzymaniem
podręcznika do gramatyki albo innej książki do nauki języka angielskiego, która
ułatwiała mi, a czasem nawet ratowała życie (dodatkowe ćwiczenia gramatyczne).
Raz w roku miałam szansę dostać paczkę z nagrodami dla uczniów. Strasznie się
wtedy mogłam wzbogacić, bo paczka pełna była książek albo gadżetów z logiem
wydawnictwa (na przykład smycze, jakaś torba też się trafiła). Doprawdy, w d...
mi się poprzewracało od tych wszystkich bogactw.Uczniom też, bo w końcu to do
nich trafiały nagrody. Doprawdy, miałam wszelkie powody, aby wybrać wydawnictwo
A, a nie B, bo to drugie nie dawało mi kubka z wróżką, a tylko książkę
nauczyciela.
Jak jest teraz.
Wydawnictwa nie dają NICZEGO.
Gdybym chciała zdecydować się na nowy podręcznik wszystkie pomoce musiałabym
kupić sama. Książka dla nauczyciela to wydatek rzędu 100 zł. (księgarnie w
ramach dni litości dla nauczycieli wprowadziły w tym roku szalone promocje, ale
co będzie potem to nie wiem...). Na nagrody nie mam co liczyć, a że szkoła
pieniędzy też nie ma to już w ogóle mogę zapomnieć o nagradzaniu swoich
uczniów. Oczywiście rząd nie pomyślał o niczym w zamian. Nie dostaliśmy
pieniędzy na pomoce naukowe czy nagrody, nie dostaliśmy pieniędzy ani sprzętu w
postaci choćby tablic multimedialnych czy projektorów. Oczywiście w teorii
dyrektor musi zapewnić, ale żeby zapewnić to temu dyrektorowi też musi ktoś
zapewnić, a tego nie wzięto pod uwagę. Żadnej alternatywy.
Ale teraz jest lepiej. W końcu ci
wstrętni nauczyciele nie będą jeździli na Hawaje, nie będą pławić się w tych
wstrętnych tablicach mutimedialnych, nie w głowie im będzie drink z palemką czy
najnowsze technologie w nauczaniu. Doprawdy, cofnijmy się do czasów, kiedy
jedyną pomocą dla nauczycieli była tablica i rysik. Wtedy na pewno będziemy
nadążać za uczniami. I niech mi rząd nie gada, że to obowiązek szkoły zakupić
dla nauczycieli pomoce naukowe, bo szkoła z pustego nie naleje. Jak pieniędzy
brak to brak i żadnych pomocy mi szkoła nie stworzy (ani mnie, ani żadnemu
innemu nauczycielowi, żeby nie było, że tylko angliści tacy biedni). Najpierw
niech dofinansują edukację, niech dadzą pieniądze szkole na pomoce naukowe, a
potem niech się wymądrzają, że nauczyciele doją wydawnictwa.
I tak, wiem, że wybieranie danego
podręcznika czasami odbywa się na zasadzie- "ci proponują nam tablicę
multimedialną za złotówkę, to wybierzmy ich podręcznik". I zastanawiam
się, czy to naprawdę jest takie złe? Podręczniki nie różnią się aż tak bardzo. WSZYSTKIE
dostosowane są do nowej postawy programowej i zatwierdzone przez
ministerstwo, więc z założenia nie mogą być złe. Jedyna różnica (jeśli
możemy w ogóle mówić o różnicy, biorąc pod uwagę małe zmienne w słownictwie)
obejmuje poziom trudności. W różnych książkach nie mogą znaleźć się różne
tematy czy różne zagadnienia gramatyczne, bo są one regulowane podstawą
programową i żadne wydawnictwo, żaden autor niczego nowego tu nie wymyśli. A
przynajmniej szkoła miała tablicę multimedialną, rzutnik czy co tam jeszcze
innego. Dlatego uważam, że rząd wylał dziecko z kąpielą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz