Ostatnio na szkoleniu koleżanka
powiedziała, co demotywuje ją najbardziej w kwestii wykonywania naszego zawodu.
Bo to nie tak, że tylko uczniowie są demotywowani, że tylko oni mają dość, a my
sobie siedzimy jak pączki w maśle. I okazało się, że ja się z nią calkowicie
zgadzam. Tą demotywacją są papiery. My już właściwie nie mamy czasu uczyć.
Staliśmy się urzędnikami, którzy zamiast przygotowywać się do lekcji i wkładać
w to 90 procent mojego czasu, przez te rzeczone 90% wypełniają i tworzą
papiery. Mówi się, że lekarze stali się urzędnikami i właściwie tylko wypisują
papierki zamiast realnie leczyć, ale nikt nie zauważa, że z nauczycielami stało
się to samo.
Diagnozy i ich analizy,
potwierdzenie otrzymania zagrożeń, protokoły z zebrań, dokumentowanie każdego
wydarzenia z życia szkoły, analiza egzaminu, analiza tego i owego, sprawozdanie
z tego czy owego, wypełnianie dzienników, arkuszy, pisanie planu pracy, potwierdzenie
realizacji planu pracy i czego to sobie nie wyobrazicie. Nauczyciel oficjalnie
stał się urzędnikiem. Na pisaniu papierków schodzi mi większa część czasu mojej
pracy (i nie, nie jest to 18, a właśnie dobrze ponad 40h tygodniowo), a i tak
tonę w nich po sam czubek głowy. Tam gdzie skończę jeden okazuje się, że już
trzeba pisać kilka kolejnych. Przestaję ogarniać rzeczywistość.
I po co to? Po to, żeby jeden z
drugim z kuratorium miał co sobie poczytać zamiast dać mi robić swoje? Weźmy
choćby diagnozy i ich analizę. Robimy diagnozy, bo tak trzeba. Potem kilka
godzin zabiera nam ich analiza, bo trzeba naprodukować tabelek, wykresów, żeby
ładnie i profesjonalnie wyglądało. Na końcu wnioski, które wynikają z tych
wykresów i tabelek. Jaki jest tego skutek? Jak dla mnie kilka godzin wyjętych z
życiorysu. Bo wszystko to, co produkuję w te kilka godzin mogłabym powiedzieć w
kilka minut nawet bez produkowania tej diagnozy. Dlaczego? BO JA TE DZIECI
UCZĘ. Widzę, jak im idzie, co umieją, a czego nie i zupełnie nie potrzeba mi do
tego kolejnego papierka. Jeszcze nie zdarzyło się, żeby moje obserwacje
powiedziały coś innego niż te diagnozy i ich analiza.
Dygresja: jest diagnoza na
wejściu i tą jedyną uważam za uzasadnioną, bo dzieciaków jeszcze nie znam, ale
potrzebna mi ona li i tylko w celu określenia poziomu i tak powinna być
traktowana, a nie jak coś, co trzeba koniecznie rozłożyć na czynniki pierwsze
(bo i po co).
Weźmy inny przykład - wydarzenia
w szkole. Coś planujemy, coś robimy, coś kończymy, wyciągamy wnioski i albo
robimy to ponownie, albo nie. Z każdego z tych etapów musimy wyprodukować
papierek, bo a nuż przyjdzie ktoś z kuratorium i zobaczy, że skoro nie mamy
papierków to znaczy, że nic nie robimy. Zgroza! Dlatego odechciewa się robić
cokolwiek, bo zamiast zajmować się pracą, siedzę nad karteluszkami.
Nie twierdzę, że wszystkie
papiery są złe i niepotrzebne. Sama lubię mieć wszystko jasno i na papierze,
ale to są papiery robocze, które krążą gdzieś między nami i na tym ich rola się
kończy. Nie musimy wtłaczać ich w jakieś ramy, tabelki, wykresy. Niestety,
dopóki papierologia będzie się mnożyć, dopóty ta praca będzie katorgą. Bo śmiem
twierdzić, że o wiele gorsza od najgorszego ucznia jest ta biurokracja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz