Gdybym nie została poniekąd
poproszona o napisanie tego postu, pewnie nigdy bym się do niego nie zabrała.
Przykro mi, ale treść tych tematów przekracza moje granice pojmowania i
zupełnie nie wiem, jak się do tego wszystkiego odnieść. Jednak spróbuję.
Otóż zacznijmy od tego, że pani
minister edukacji narodowej, niejaka Joanna Kluzik Rostkowska, od wielu
miesięcy twierdzi i powtarza, że na sercu jej leżą sprawy uczniów. Wszystko
chce dla nich zrobić, serce i duszę oddała tym biednym dzieciom dręczonym przez
złych nauczycieli i bezlitosny system. Doprawdy, moje wzruszenie tutaj się
zaczyna. Nie dosyć, że ustawa o systemie oświaty ma służyć uczniom, to jeszcze
Karta Nauczyciela też ma służyć uczniom. Łkam już w kąciku ze wzruszenia. No i
na koniec rozmowy ze związkowcami, a konkretnie z prezesem Związku
Nauczycielstwa Polskiego Sławomirem Broniarzem, wiceprzewodniczącą Krajowej
Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" Teresą Misiuk i
przewodniczącym Branży Nauki, Oświaty i Wychowania Forum Związków Zawodowych
Sławomirem Witkowiczem okazały się być wielką walką o ucznia, bo (i tu walnę
cytat, bo nie zdzierżę) "Mnie zależy na dobru dziecka, a państwu zależy na
pieniądzach" (by Joanna Kluzik Rostkowska). No cóż, sprawdźmy, jak bardzo
w swojej trosce posunęła się pani minister w tworzeniu tematów do dyskusji.
Było ich pięć, postaram się
dokładnie przeanalizować każdy z nich, a nie będzie to łatwe.
Dyrektor szkoły – nauczyciel,
urzędnik, manager, wykonawca poleceń? – autonomia i kompetencje dyrektora,
sposób wyboru.
No tak, rola dyrektora w szkole
rzecz ważna. Do tej pory dyrektor nie wie, jak się nazwać i jak się określić,
co znacznie wpływa na ucznia, który jest zupełnie zdezorientowany w obecności
dyrektora, który może być nauczycielem, a w następnej chwili bezlitosnym
urzędnikiem, a już jak zacznie wykonywać czyjeś polecenia to umarł w butach.
Doprawdy, rola dyrektora w szkole jest od dawna określona i mimo że istnieją
pewne problemy w tej kwestii to omawianie ich i robienie z tego wielkiego halo
to już lekka przesada.
Kierunek: potrzeby dzieci.
Kształcenie przyszłych nauczycieli. Co warto zmienić?
Kiedy nauczyciele chcieli
rozmawiać o tym, że szkolenie przyszłych kadr ma wielkie braki i może powinno
się zmienić nieco profil, pani minister nie była zainteresowana. Nie tym
tematem, w ogóle nie była zainteresowana rozmową. Teraz nagle chce o tym rozmawiać,
i to ze związkowcami. Niewłaściwy czas na właściwy temat. Może i dyskusja pomoże
uczniom, ale na pewno nie jest to właściwy moment na takie rozmowy (kilka miesięcy
przed wyborami, doprawdy). Temat ważny, ale na inny czas. Spokojny, stabilny
czas (tylko że wtedy pani minister nie będzie chciała z nami rozmawiać).
Dlaczego uczniowie muszą brać korepetycje? Szkoła sprzyjająca rozwojowi
ucznia – rola rodziców, nauczycieli, dyrektora.
A to już jest mega bezczelność,
żeby wywalać takie działa. Problem korepetycji istnieje, ale obawiam się, że w
większości nie jest to problem szkoły. Ostatnio nawet miałam taką sytuację, a
właściwie dwie.
1. Uczeń ma problemy z nauką.
Proponuję mu konsultacje, spotkania, pomoc (takie "szkolne
korepetycje" i to nawet całkiem darmowe), ale uczeń nie przychodzi. Potem
przychodzi matka i narzeka, ile to pieniędzy musiała utopić w korepetycjach.
Nie zdzierżyłam, skomentowałam, że jakby chciał, to i w szkole by sie nauczył,
bo możliwości jest wiele. Może mnie nie lubił i nie chciał się ze mną uczyć -
nie ma sprawy, nie jestem jedyną anglistką, a i na takie sytuacje nie mam
wpływu. Pomoc mógł otrzymać, nie był zainteresowany.
2. Uczeń był słaby, nie jakiś
totalnie olewacki, ale problemy miał. Nagle zaczął się wybijać, idzie mu
świetnie i w ogóle cud, miód i orzeszki. Co też się stało? Poszedł na
korepetycje? Otóż nie, zaczął się uczyć (i wiem to od niego samego).
Korepetycje bierze się z dwóch
powodów - albo uczeń sobie nie radzi, albo chce więcej. W pierwszym przypadku w
większości szkół po to są nauczyciele i
ich konsultacje, żeby pomagać. Z doświadczenia wiem, że niemal nikt na
te zajęcia nie przychodzi (chyba że chce poprawić sprawdzian). W drugim
przypadku też często (choć nie zawsze, rozumiem) są w szkole zajęcia dodatkowe,
rozwijające zainteresowania i jeśli ich nie ma albo są niewystarczające, to
decyzja rodziców, żeby posłać dziecko na korepetycje. Nic mi do tego, że ktoś
chce, aby jego dziecko było jeszcze lepsze. Sama chodziłam z tego powodu na
korepetycje i do głowy mi nie przyszło, żeby obwiniać szkołę, że nie uczy mnie
więcej, bo nie byłam jedyną uczennicą w klasie, a nie wszyscy chcieli więcej.
Także najpierw radzę się zastanowić,
co chcemy powiedzieć i osiągnąć, a potem peplać i dawać do dyskusji tak
niepoważne tematy.
Dni wolne od nauki,
niewolne od opieki – jak szkoły radzą sobie z obowiązkiem zapewnienia opieki
uczniom w trakcie m.in. przerw świątecznych.
NAPRAWDĘ???!!! Po tej burzy,
która rozpętała się w zeszłym roku teraz nagle pani chce rozmawiać, i to ze
związkowcami? Po co, pytam? Szkoły się dostosowały, sama pani tak twierdziła,
teraz nagle wymaga to dyskusji?
Już pomijam drobny fakt, że sam
temat jest idiotyczny, bo szkoła to nie jest miejsce, w którym zapewnia się
opiekę, a w którym się uczy. No ale rozumiem, że sześciolatka ciężko zostawić
samego w domu (jako siedmiolatka sama zostawałam, więc się nie wypowiem już
nawet na temat braku samodzielności w dzisiejszych czasach). Dlatego właśnie
szkoły (bardzo często bez żadnych odgórnych nakazów) oferowały opiekę. Tyle że
zmuszanie do tego cyrku dyrektorów i nauczycieli na niemal każdym poziomie
(szkoły ponadgimnazjalne nie są wliczone, ciekawe czemu, skoro są tam
niepełnoletnie dzieci? - i tak, to był sarkazm) to już lekka przesada.
I dla tych, którzy chcą mnie ukamienować
mam propozycję - niech szkoła będzie otwarta 24/7/365. Nie ograniczajmy się do
Wigilii czy dni między świętami. Bo przecież jakiś rodzic może mieć nocne
zmiany i co wtedy z dzieckiem zrobi? Ktoś może mieć dyżur w święta (jakiś
strażak czy inna pielęgniarka) i co wtedy z maluszkiem? Naprawdę, rozszerzmy
działalność szkoły, nie pozwólmy się robić w konia głupim, leniwym
nauczycielom. Niech pracują nieroby 24/7, żeby pomóc dzieciaczkom, wtedy na
pewno będzie lepiej.
Nauczyciel – przyjaciel, mistrz,
wychowawca, współczujący obserwator? Jak pomóc nauczycielom w wypełnianiu tej
roli? Szkoła wolna od przemocy, przyjazna, bezpieczna, czyli jaka?
To jedyny temat, który uważam za
godny dyskusji. Problem polega na tym, że ta dyskusja już ma miejsce. Jest
wiele programów, projektów, które są w szkołach wdrażane i to bez
"pomocy" pani minister. Oczywiście dobrze, żeby nie były to wyjątki,
ale reguła, tyle że jest to jeden z pięciu tematów, na który warto rozmawiać.
To trochę za mało.
Dlatego właśnie uważam, że coś tu
nie gra.
Pisząc tego posta korzystałam z
informacji z tego artykułu.
No, wreszcie się zmobilizowałam, żeby skomentować :)
OdpowiedzUsuńCo do zapewnienia dzieciom opieki w dni wolne dla szkoły, a robocze dla rodzica - u nas dyżury są. Świetlicowe. Czyli lekcji nie ma, działa świetlica zerówkowa i dla starszych dzieci. Ile dzieci z niej korzysta? Nie mam pojęcia. Moje dzięki temu, że rabotam na dwie zmiany, głównie na drugą, siedzą wtedy ze mną, potem przychodzi ktoś do opieki, a ja wybywam do roboty. No, ale mam tego kogoś, prawda, pod ręką, to już coś. Jak dla mnie dyżur świetlicowy jest OK. Nie angażuje wszystkich nauczycieli, tylko kilku, wydaje mi się, że jest wilk syty i owca cała.
Wyjątkiem jest oczywiście wigilia i sylwester. Zapewnienia dzieciom opieki w tych dniach w szkole nie ogarniam. Nawet - sorry - za komuny wtedy do szkoły nie szliśmy i już.
Korepetycje. Jest dokładnie tak, jak napisałaś. W klasie mojego dziecka jest problem z tym, że dzieci masowo nie odrabiają zadań domowych. Najczęściej to skutek tego, że muszą siedzieć w świetlicy do czasu powrotu rodziców. Uprzedzam pytanie - nie, nie da się w naszej świetlicy odrabiać lekcji. Nie wśród 50 osób zamkniętych w jednym pomieszczeniu. To fizycznie niemożliwe, sprawdziłam na własnym dziecku :)
Siedzą więc w świetlicy, rodzice ich odbierają, potem dzieci są tak wymiętolone, że nie pamiętają, a rodzice nie zaglądną, nie zdopingują, nie dopilnują, bo sami padają na ryje. Nie wiem. Fakt pozostaje faktem, że z zadaniami domowymi jest problem. Podejrzewam, że problem przejdzie dalej i za jakiś czas zaskutkuje właśnie korepetycjami.
No i jeszcze jedna rzecz. Od czasu napisania Twojego tekstu zdążyła się zmienić pani minister. Jeszcze ma kredyt zaufania, ale czekamy, czekamy ;)
OdpowiedzUsuńNa razie czekam z zapartym tchem i nie ma tu ani krzty ironii. Zmiany dotyczące gimnazjów mają być omawiane, ciekawa jest tylko, czy li i jedynie w teorii, czy Pani rzeczywiście będzie słuchać. Poczekamy, zobaczymy...
Usuń