Ostatnio szlag mnie trafia, kiedy pomyślę o uczniach naszego liceum.
Mam dwie klasy i obie wywołują we mnie dziką furię, za to każda z innego
powodu. Jest sobie klasa pierwsza z podstawowym językiem angielskim i jest
sobie druga z zaawansowanym (że niby w gimnazjum się uczyli). Każda z tych klas
jest zupełnie inna i inne ma podejście do nauki. I właśnie to podejście
doprowadza mnie do furii.
Klasa pierwsza to ludzie, którzy w gimnazjum mogli cieszyć się jeszcze
nauką tylko jednego języka obcego. Uczyli sie więc niemieckiego i wszystko było
w porządku. Nikt im angielskim głowy nie zaprzątał, a i oni, mimo że
bombardowani tym językiem z wielu stron, nie dali się ponieść szaleństwu. I oto
nagle ktoś każe im się uczyć drugiego języka. Skandal! Niemiecki chcą zdawać na
maturze, więc jakoś tam musza z niego wypadać, ale przecież angielski to tylko
tak dla jaj. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że po rzeczach łatwych
do zapamiętania przyszedł czas na nieco trudniejszy materiał. Trzeba zacząć
uczyć się w domu, bo ćwiczenia w szkole nie wystarczą.
I tu zaczynają się schody. Bo angielski jest głupi i niepotrzebny, bo
po co im drugi język, bo oni w ogóle nie chcą się go uczyć. Jałowe dyskusje,
dziwne komentarze. Nie mogę narzekać na pracę tej klasy, bo to byłby grzech. Na
lekcji pracują wzorowo, uzupełniają ćwiczenia, zgłaszają się nawet. Tyle że nic
w nich nie zostaje, a ponieważ nie uczą się w domu, ja muszę cały czas smęcić
ten sam materiał, nie mogąc iść do przodu z powodu braku wiedzy. Na lekcji się
męczą, bo nie umieją najprostszych rzeczy. Pracują, ale jest to dla nich i dla
mnie katorga, bo żadne ćwiczenie (nawet krzyżówki) nie idą im sprawnie. I ja
nie mówię tu o jakichś czasach czy czymś równie trudnym, bo zaczynam z nimi od
zera.
Druga klasa to zupełnie inna bajka. Ci mają ambicje zdawać z
angielskiego maturę. MATURĘ! Nie potrafią powiedzieć nic na temat czasu Present
Simple, a ponieważ podobno gramatyka nie jest najważniejsza to powiem, że
zaprosić koleżanki na imprezę też nie potrafią. Nie uczą się w domu w ogóle. W
klasie nie jestem w stanie zrobić z nimi nic, bo skoro nie opanowali materiału
z poprzedniej lekcji, to jakim cudem mogę robić coś, co jest z tą lekcją
powiązane. I tak od kilku tygodni (trzy godziny tygodniowo) tłuczemy cztery
podstawowe czasowniki modalne. I nic.
Obie klasy ponadto mają bardzo słabe wyniki frekwencji. Zrywanie się z
angielskiego czy jakiegokolwiek innego przedmiotu to dla nich norma. Bo
przecież w ogólnym rozrachunku i tak ich przepuszczą. Bo po co mieliby ich
zostawiać na drugi rok i męczyć się z biednymi uczniami. Matura dla każdego! Nie
matura lecz chęć szczera... Tyle że chęci też nie ma. Im się najczęściej
wydaje, że skoro już poszli do tej szkoły średniej i od czasu do czasu
zaszczycają ją swoją obecnością to już wystarczy. Na studiach też przecież tak
jest – pojawia się na zajęciach od czasu do czasu, a przez resztę albo się
imprezuje, albo pracuje. I my im powinniśmy wybaczyć i być dla nich
wyrozumiali, bo oni właśnie to robią. Czują się dorośli, czują się jak studenci.
Szaleństwo. Takie, w którym nie zamierzam już brać dłużej udziału.
Staram się nauczyć, reszta zależy od nich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz