Istnieje taka wspaniała instytucja, którą uwielbiają wszyscy
nauczyciele. Zastępstwa. Zwłaszcza jak się je ma z klasą, której się nie uczy,
albo taką, w której uczy się tylko jedną z grup, bo ta druga ma angielski na
poziomie podstawowym (odwieczna zmora anglistów). I co tu z takimi robić? Nie
da rady realizować tematu, bo od razu są walki, komentarze, wrzaski i na nic
zda się tłumaczenie, że w klasie rządzi nauczyciel. Jak się klasa zaprze, to
pracować nie będzie i koniec, mogę sobie powpisywać uwagi i podzwonić do
rodziców, którzy zazwyczaj mogą tyle samo co ja, i to w stosunku do własnego
potomka, czyli nic. Wcale nie pomaga, jeśli nauczyciel, za którego mamy
zastępstwo, coś klasie zadał. Część jeszcze coś robi albo przynajmniej udaje,
ale część olewa to całościowo, bo na ocenie im nie zależy, a tak sobie to
raczej robić nie będą. Zaczynają się rozmowy, hałas, uciszanie i tak w koło
Macieju.
Nienawidzę zastępstw. Zwłaszcza z klasami mieszanymi albo z takimi,
których nie uczę. Ale nawet te, które uczę, potrafią mi dać do wiwatu tak
bardzo, że zaczynam puszczać w myślach co ciekawsze wiązanki. Jest takie przekonanie, że zastępstwo to czas
wolny. Siedzenie, gadanie, słuchanie muzyki. W sumie sama nie przepadam za
przemęczaniem tych, z którymi mam zastępstwo. Zwłaszcza że nierzadko dla mnie
samej jest to problem (jeszcze raz czepnę się klas mieszanych, gdzie musiałabym
robić dwa zestawy pracy). Dlatego jak tylko mogę, puszczam im jakiś film. Z
reguły jest dobrze. Jakoś tam się wciągają i przynajmniej nie mam chaosu. Z
reguły. Ale i od reguły muszą być wyjątki.
Są osoby, którym nie pasuje wszystko. Bo oni nie rozumieją po
angielsku, a te napisy tak szybko znikają (nigdy nie puszczam z lektorem, bo w
minimalnym stopniu jednak słuchać muszą). Bo to głupi film jest i oni wolą
sobie posłuchać muzyki. Bo to wszystko jest bez sensu i oni woleliby zwykła lekcję.
A jak mówię, że w takim razie proszę wyciągać książki, cała szopka zaczyna się
od nowa, bo ten angielski jest taki głupi i po co im to, i oni w ogóle nic nie
chcą. Problem w tym, że kiedy tylko daję im w końcu ten czas wolny, bo dostaję
szału, oni zaczynają jęczeć, że im się nudzi i chcą coś robić. Nie wiem, czego
oni oczekują? Że przyprowadzę na zastępstwo grupę striptizerek dla panów, a
chippendalesów dla pań? Że przygotuję dla każdego z nich osobne zadania, które
dopasują się cudownie do ich humorów i możliwości? Że odgadnę ich myśli?
Od dzisiaj przestaję czytać Twojego bloga!
OdpowiedzUsuńJeszcze trochę i zupełnie zniechęcisz mnie do pracy nauczycielskiej. ;-)
O nie! Nie zrobisz mi tego :) Przecież o miłych rzeczach też piszę ;) A poza tym możesz trafić na inną szkołę niż ja. A są inne, naprawdę, o czym też nie omieszkam napisać.
UsuńZabrzmie, jakbym miala na karku 50, a nie 30, ale ja tej dzisiejszej mlodziezy nie rozumiem. Kurde no, co jak co, ale malo ktory przedmiot ma szanse sie przydac w zyciu bardziej, niz angielski. No rozumiem fizyka - po co komu prawo Kirchoffa? Bo co komu znajomosc wszystkich miesni? Po co znajomosc historii na wyrywki? Ale przeciez bez wzgledu na to, jaka kariere naukowa ktorekolwiek z nich planuje w przyszlosci, to angielski jest dzisiaj podstawa - nawet dla przyszlych pracownikow McDonaldsa. Nie wspominajac o przyszlych inzynierach, prawnikach czy lekarzach, dla ktorych dostep do zagranicznych publikacji w tym jezyku bedzie kluczowy. Biedne dzieci...
OdpowiedzUsuńTrzeba zrozumieć też to, że ktoś może nie mieć serca ani głowy do angielskiego (ja nie miałam do francuskiego). Trzeba też jednak zrozumieć, że minimum trzeba się nauczyć i od tego nie ma ucieczki (tak, jak ja francuskiego - minimum :)).
UsuńA o przyszłości oni nie myślą. Jak dorosną to zaczną brać korepetycje i chodzić na kursy, bo ich głupi nauczyciel nie nauczył, zobaczysz.
Zabrzmi jakbym miała 13 lat a nie ten, no tyle co mam, ale niech mi ktoś pokaże pięcioro dzieci, które od pierwszej klasy wiedzą, czego chcą w życiu, co będzie przydatne, co trzeba, należy i już.
UsuńDla ułatwienia mogą być dzieci z dowolnego rocznika, nie muszą być te biedne, dzisiejsze.
Ludzie na studiach niejednokrotnie nie potrafią zrozumieć, a co dopiero dzieciaki.
Oni wcale nie muszą mieć planów na resztę życia. Wystarczy, żeby mieli swój gust, czyli przedmiot, który lubią i to minimum, które jest potrzebne ZAWSZE czyli język polski i obcy (wcale niekoniecznie angielski).
UsuńNo wystarczy, oczywiście. Ale to jest tak naprawdę bardzo dużo, biorąc pod uwagę dzisiejsze dzieci. :)
OdpowiedzUsuń