Są chwile, kiedy nie mam już siły i to zazwyczaj wtedy stwierdzam, że
się do tego zawodu jednak nie nadaję. Właśnie dzisiaj jest dzień przeplatający
momenty dobre i złe, ale że muszę się wyładować, to odniosę się tylko do tych
złych.
Jest sobie klasa. Zwykła, całkiem przeciętna. Nie ma w niej jednostek
całkiem tragicznych, które rozwalają cała lekcję i przyprawiają o stan, w
którym sepuku wydaje się być pieszczotą. Nic z tych rzeczy. Na lekcji cisza,
nikt nie przeszkadza, nie odzywa się. I wbrew pozorom w tym tan naprawdę jest
problem. NIKT SIĘ NIE ODZYWA. WCALE. Nikt nic nie wie, nie umie, nie odpowiada
na żadne moje pytanie. Jedyną reakcją jest „Nie wiem, nie umiem, niech mi pani
wstawi banię.” I nie ważne, czy chodzi o powtórzenie, czy o rzeczy, które przed
chwilą tłumaczyłam.
I właśnie z tej klasy przychodzi do mnie na przerwie jeden z uczniów i
mówi, że on chce się poprawić i co on może zrobić. Pękłam. Powiedziałam, że
skoro on nic nie robił przez cały semestr, to ja nie zrobię teraz niczego dla
niego. Miał szansę poprawiać się przez pół roku, konsultacje były, nie
przyszedł. Podjął pewną decyzję i czas w końcu ponieść jej konsekwencje. Mam
dość.
A teraz właśnie siedzimy sobie w ławkach, nie robimy kompletnie nic i w
sumie wszystko jest jak zwykle. Bo oni nie robią nic bez względu na to, czy ja
prowadzę lekcję czy nie. I już załączają mi się wyrzuty sumienia i że tak nie
powinnam robić, że może jednak powinnam dać im szansę, że tak nie postępuje
prawdziwy pedagog... Ale zaraz przypominam sobie, że dawałam im już niezliczoną
ilość szans i że próbowałam ich wyciągnąć niezliczoną ilość razy. I zagłuszam
te wyrzuty sumienia stukotem klawiatury.
Tak, siedzę na lekcji i piszę posta, a wszyscy uczniowie siedzą i nie
robią nic.
Pisze pani notkę, bo im się nie chce uczyć? Gratuluję poddania się i zniżenia się do ich poziomu. Przepraszam, ale takie sytuacje są w moim mniemaniu bardzo smutne. Ja chyba przestanę uczyć się francuskiego, bo wszyscy mi mówią, że niepotrzebny. Powiem mojej wolontariuszom aby nie próbowali odrabiać zadań z Alicją, bo ich nie słucha. Powiem mojej koleżanki mamie, żeby wyrzuciła męża na bruk, bo tyle razy dawała mu szansę i nadal go kocha. Nie, bo po co, czyż nie?
OdpowiedzUsuńOczywiście że takie sytuacje są bardzo smutne, czyż to nie wynika z postu? Nie umiem ich zachęcić ani zmusić do nauki, nie mogę znaleźć na nich sposobu, nic do nich nie dociera. I to sprawia, że czuję się bezsilna i nie widzę sensu produkowania się przez 45 minut, skoro nic z tego w nich nie zostanie. Podejrzewam, że nie wiesz, jak to jest, kiedy widzisz, że Twoja praca nie przynosi ŻADNYCH efektów. Że wszystko, co robisz nie ma sensu. To uczucie beznadziei jest okropne i przytłaczające i (choć bardzo rzadko i najczęściej w zaciszu własnego domu) czasami jednak dopada mnie znienacka akurat w szkole.
UsuńI naprawdę nie zdarzyło Ci się zwątpić, rzucić tego wszystkiego i powiedzieć "Mam dość"? Nigdy? Jeśli tak to zazdroszczę. Wkurzam się, rzucam wszystko raz na sto lat, a potem wracam i próbuję po raz pierdylionowy.
Przykład z nauką francuskiego jest nieadekwatny, bo Ty CHCESZ się uczyć. Przykład z Alicją bardzo dobry i z pewnością wolontariusze też mają dość od czasu do czasu. A koleżance mamy taką właśnie dałabym pewnie radę - żeby rzuciła męża, nawet jeśli go kocha (oczywiście nie wiem do końca o co chodzi, ale nie można dawać komuś niezliczonej ilości szans). Przykro mi, ale takie życie.
Nigdy nie chciałem niczego rzucić, bo wiem co robię. Nie próbowała pani zapytać może jakiegoś z tych uczniów czemu jest tak a nie inaczej? Gdy moja pani z angielskiego nie dawała rady to zapytała się mnie co zrobić. Tak, zapytała się kogoś kto najlepiej zna tę sytuację i nie sądziła, że "gówniarz, co on tam wie?" albo czegoś innego. Teraz lekcje są o niebo lepsze i wyprzedzamy materiał. A pani nie CHCE uczyć? Jeśli nie, to co pani robi w szkole? A jeśli to do pani nie przemawia, to powiem, że za to ma pani pensję i co by się nie działo powinna pani robić swoje. Jeśli ktoś pracował w kamieniołomach chociaż jego praca wydawała mu się bezsensowna, robił to. Na prawdę nie rozumiem tego podejścia. Chciałbym pani pomóc, ale nigdy nie widziałem pani lekcji...
UsuńOczywiście, że chcę uczyć. Oczywiście, że próbowałam do nich dotrzeć w przeróżny sposób i rozmawiałam z nimi wszystkimi na raz i każdym z osobna.
UsuńI dlatego tym bardziej Twoje komentarze uważam za krzywdzące. Wydaje mi się, że zrobiłam już wszystko co możliwe, żeby do nich dotrzeć i nic nie dało efektów, dlatego właśnie się załamałam. Naprawdę, nie powinieneś oceniać, jeśli nie znasz całej sytuacji. Pensję za to dostaję i zazwyczaj daję z siebie wszystko. Nie siedzę na lekcji i nie każę uczniom rozwiązywać zadań, podczas gdy sama piszę posty na bloga. Zdarzyło się raz, potraktowałam to jako wentyl bezpieczeństwa. Chyba lepiej niż gdybym im wszystkim postawiła banie albo nawrzeszczała na nich czy zrobiła kartkówkę, która zaskutkowałaby baniami.
Moja pani ma od teraz motto "I do my best" czy coś takiego i radziłbym też nad tym pomyśleć lub się zastosować. :) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńJa takie motto miałam od zawsze. Ale doprawdy, jeśli po raz 100 mam tłumaczyć w 3 klasie gimnazjum co to jest Past Simple to się odechciewa. Jeśli tego nie rozumiesz, to trudno. Jeśli nigdy nie miałeś takiej sytuacji, że chciałeś wszystko rzucić, to zazdroszczę, ale - z całym szacunkiem - wszystko przed Tobą.
UsuńProszę, nie oceniaj, bo skoro nie wiesz jak to jest, to nie wiesz, jak człowiek się wtedy czuje i czasami możesz go skrzywdzić niesprawiedliwym oskarżeniem albo opinią.
U nas też pani tłumaczy te czasy po raz 100 i cyrku z tego nie ma. Nie chcą się uczyć to się nie uczą. Pani jest nauczycielką, więc tłumaczy. To nie są studia angielskie aby każdy chciał się tego języka uczyć. Ja na przykład, jak dużo ludzi, nie lubię niemieckiego i tylko jestem na lekcjach. Na prawdę mam gdzieś co to ja będę miał jak będę umiał niemiecki. Proszę pomyśleć nad tym czy każdy uczeń uwielbia te 17 przedmiotów? To nie jest pani wina za takie debilne wymysły ministra edukacji, ale pani płaci za to właśnie taką cenę - cenę gadania do siebie, lub do paru uczniów. Ale czy nie warto pogadać w ścianę do dwóch klas aby w trzeciej mówić do kogoś, kogo to interesuje? :)
UsuńMusisz pamiętać, że nie jestem maszyną. Na co dzień wystarcza mi, jeśli mówię do dwójki uczniów na całą szkołę. Są jednak chwile, kiedy się odechciewa i nie jestem w stanie tego uniknąć. Powtórzę - nie jestem maszyną, mam chwile lepsze i gorsze, chwile triumfu i słabości. Nie możesz traktować mnie jak boga, który zawsze przekonany jest o słuszności wszystkiego co robi, tylko dlatego że wybrałam sobie taki a nie inny zawód. Mam prawo mieć wątpliwości i nerwy. I tylko tyle.
UsuńMożesz tłumaczyć to osobie, która ma jakieś doświadczenie w tej materii. Ja również dwoję się i troję, żeby jakoś zmobilizować-a raczej dwoiłam i troiłam,teraz robię swoje i tyle. Bo co? Nauczyciel to jest robot? Uczniowie mają w dupie i tego nie ukrywają, ale Ty masz mieć uśmiech ad ucha do ucha, pasję i umiejętność stawania na rzesach.
OdpowiedzUsuńJa kiedyś też miałam taki stosunek, ale w momencie gdy zauważyłam, że moja praca nie przynosi efektów, bo młodzieży sie nie chce. Co więcej- mam ucznia, który wprost mówi, że mu się nie chce i ja mam to docenić, że on jest szczery!! Mam też maturzystów, którzy mają w dupie swoją maturę, jedyną osobą, której zalezy na tym, żeby zdali jestem ja.
Też kiedyś dawałam po tysiąc szans, teraz tego nie robię. Jest cały semestr, na koniec nie dopytuję. Wystawiam z tych ocen, które są i tyle. Oczywiście są awantury, pielgrzymki rodziców, ale cóż- rozkładam wówczas ręce...
Syty głodnego nie zrozumie, takie jest powiedzenie. I w zasadzie się z nim zgadzam. Oczywiście rozumiem podejście Remo i on ma prawo do swojego zdania, ale ja do swojego też mam prawo. I trzeba przede wszystkim pamiętać, że jestem człowiekiem, a nie maszyną i mam prawo do zwątpień i chwil słabości.
UsuńNo i ja też przestaję powoli mieć skrupuły, choć nie powiem, żebym była z tego dumna czy zadowolona. Po prostu szkoda mi tych osób, które uczciwie i rzetelnie pracują na swoją ocenę cały rok w pocie czoła. Wobec nich chcę i muszę być fair.