Pomoc i wspieranie uczniów ma dwa oblicza – z jednej strony wspieramy i
pomagamy uczniom słabym, żeby mieli szansę wyciągnąć się z jedynek, z drugiej
strony pracujemy z uczniem zdolnym, który chce brać udział w konkursach i pracuje
pilnie i z sercem.
Jak zauważa Psotkowa, na tych uczniów słabych przeznaczamy o wiele
więcej czasu i energii. I rzeczywiście problem tkwi w tym, że oni najczęściej w
ogóle z tej pomocy nie korzystają. Nie zależy im, nie starają się ani na
lekcji, ani później. Co z tego, że zapraszam na swoje konsultacje imiennie,
podaję milion terminów (żeby nie było, że akurat tego dnia to oni nie mogą),
kiedy potem siedzę sobie w pustej sali. To jest mój czas, którego oni nie
szanują, a co za tym idzie nie szanują również mojej pracy. A potem domagają
się zaliczeń i mojej całkowitej dla nich dyspozycji, bo nagle 1 czerwca oni
chcą się poprawiać, nie mając żadnej wiedzy, bo przez cały rok olewali mnie i
moje zajęcia.
I to nie chodzi o osoby, które są słabe i nie przychodzą na
konsultacje, bo się wstydzą, ale na lekcjach łapią dobre oceny, bo się starają,
uważają i próbują coś zrozumieć. Chodzi o osoby, które są słabe (a czasem nawet
nie) i do tego w nosie mają angielski (ewentualnie można wstawić każdy inny
przedmiot). Nie pracują na lekcji, nie pracują w domu, na konsultacje nie
przychodzą, bo po co, a potem wydaje im się, że na koniec roku wyżebrzą dwóję.
To frustruje, denerwuje. Sprawia, że mam ochotę krzyczeć. Bo muszę dać
im możliwość poprawy, bo tak jest zapisane choćby w statucie szkoły. I całe
godziny, które spędziłam bezowocnie, przestają się liczyć, bo on chce poprawiać
się pod koniec semestru i już. A z każdej niemal oceny niedostatecznej muszę
się przed panią dyrektor rozliczyć. I nikt nie zwraca uwagi na to, że to nie
moja wina, że on nie umie, bo nie ma żadnych dowodów, że ja zapraszałam,
siedziałam, czekałam, proponowałam. To ja mam się tłumaczyć, rozliczać,
umożliwiać.
Z kolei praca z uczniem zdolnym wymaga wielkiego samozaparcia, bo… nie
ma na nią czasu. Marnując czas na tych „poprawiających”, którzy tak naprawdę
nie przychodzą na konsultacje, nie mam czasu dla tych uczniów, których mogłabym
przygotowywać na przykład do konkursów. Większość pracy wykonują oni sami, w
domu, a tak nie powinno być. Bo oni też potrzebują pomocy, pokierowania.
Tymczasem całe moje siły przekierowywane są na uczniów „słabych” i ich potrzeby
(celowo piszę „słabych” w cudzysłowiu, bo, jak już pisałam wcześniej, słabi i
starający się zazwyczaj (przynajmniej u mnie) na jakąś dwóję wychodzą, choćby z
pracy na lekcji).
Dlatego też uważam (i pisałam o tym kilkukrotnie), że powinien zmienić
się system. Że powinniśmy większą odpowiedzialność złożyć na uczniów, jak to
było kiedyś. Za moich czasów, jeśli ktoś czegoś nie umiał, to znaczyło, że nie
pracował w domu i bez litości dostawał banie. Dzisiaj mówi się, że nauczyciel
nie nauczył, nie wytłumaczył, źle wytłumaczył, etc. Tymczasem praca na lekcji
to tylko maleńki ułamek tego, co powinien robić uczeń, żeby przyswoić wiedzę. I
o tym się zapomina.
A najlepiej całą sytuację odzwierciedla ten rysunek (który swoją drogą,
jak się zna rzeczywistość nauczycielską, przestaje być taki śmieszny).
Chylę czoła przed każdym, kto w dzisiejszych realiach podejmuje się pracy nauczyciela i boryka codziennie z tym, o czym napisałaś.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie twierdzę, że wszyscy nauczyciele są bez zarzutu a uczniowie be, ale w którą stronę sytuacja zmierza widać gołym okiem. Poza tym, o czym wspomniałaś, czyli o odpowiedzialności (w wielu przypadkach nadodpowiedzialności), którą nakłada się na nauczycieli, jest jeszcze jedno - rodzice. Gdzie są przez cały rok? Czy nie mają, czy nie chcą lub nie potrafią wpływać na swoje dzieci? Czy nie czują potrzeby kontroli tego, co dzieje się w szkole? Czy są bezradni i bezsilni, czy po prostu im się nie chce?
To frustrujące i niepokojące nawet wtedy, gdy tylko patrzy się z boku...
O, dzięki, że poddałaś mi nowy pomysł na posta - rodzice :) O tym mogłabym książkę napisać.
UsuńCzytam posty wstecz i przy diamencie tak sobie pomyślałam, że w swoim czasie strasznie dużo czasu i wysiłku poświęciłam uczniom, którzy absolutnie nie powinni byli się znaleźć w klasie z wykładowym angielskim, a trzeba było hodować sobie olimpijczyków. No i bingo! Widzę, że piętnastu latach dalej nic się nie zmieniło ;(
OdpowiedzUsuń(ipiranga)
Niesamowitz ten blog! Jakbym czytała siebie!
UsuńZeby to jeszcez MEN czytał i wyciągnłą wnioski!!!!
Niesamowitz ten blog! Jakbym czytała siebie!
UsuńZeby to jeszcez MEN czytał i wyciągnłą wnioski!!!!
Niesamowitz ten blog! Jakbym czytała siebie!
UsuńZeby to jeszcez MEN czytał i wyciągnłą wnioski!!!!