Uwielbiam oglądać seriale. Nie tylko
dlatego, że po prostu lubię je oglądać, ale również dlatego, że są niekończącym
się materiałem na zajęcia szkolne dla moich dzieci. I bynajmniej nie chodzi
tutaj o poznawanie akcentów, ćwiczenie budowy zdania, czy też uczenie się
najpopularniejszych zwrotów. Chodzi tu przede wszystkim o kreatywne
tłumaczenia. Całkiem jak kreatywna księgowość J. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tych seriali
nie tłumaczą profesjonaliści, dopóki nie pojawią się w polskiej telewizji (a
ostatnio zaczynam zauważać, że nawet wtedy nie ma szaleństwa), ale mimo
wszystko skoro ktoś się za to bierze, to musi mieć świadomość, że to jednak nie
bułka z masłem. Sama podjęłam to ryzyko i poszło mi nawet nieźle, ale w
porównaniu do innych faktycznie byłam w tym gronie profesjonalistką.
Zacząć trzeba chyba od tego, że często
takich seriali nie tłumaczy jedna osoba, a kilka. Ponadto autorzy szumnie
ogłaszają, kto robił korektę. I niejednokrotnie najchętniej bym ich wszystkich
na drzewo wysłała. Bo jeśli już tak duża grupa ludzi nie zauważa tak banalnych
błędów, to raczej proponuję trzymać się z daleka od tłumaczeń. Żeby nie być
gołosłowną, kilka przykładów. Te akurat pochodzą z American Horror Story,
ale ostatnio zdarzyło mi się obejrzeć serial Chuck z równie wspaniałymi
efektami.
„You can go ahead and make fun of us” –
możesz iść dalej i świetnie się bawić.
Pewnie, tylko nie wszyscy świetnie bawią
się przy tym tłumaczeniu, bo wyśmiewać kogoś, kpić z niego to nie zawsze to samo, co dobrze się bawić. Na
pierwszą część tłumaczenia spuszczę miłosierną zasłonę milczenia.
“Emergency c-section” – pogotowie
ratunkowe.
No w sumie na cesarkę można jechać na
pogotowie ratunkowe.
“I can beat the shit out of you” – mogę
robić ci to gówno cały czas.
Nie wiem, jakie gówno chce robić komuś
autor, ale warto byłoby zaznaczyć, że bohater będzie spuszczał wpierdol.
”Why does a ghost need a watch?” –
dlaczego duchy muszą to oglądać?
Pewnie dosięgnęła ich klątwa źle
przetłumaczonego serialu. A tak przy okazji: po co duchom zegarek?
“You disappeared on me.” – rozczarowałaś mnie.
Ty mnie rownież, dlatego wolałabym, żebyś
zniknął, całkiem jak bohaterka.
“No, it’s too soon” – nie, jest za późno.
W sumie za wcześnie, za późno, co za
różnica…
A już wisienką na torcie jest tłumaczenie
w połowie seriali jakże popularnego „look,…” jako „patrz,…”. Zęby mnie bolą od
ciągłego zgrzytania, bo nie trawię tego „patrz”. Jak można być tak
ograniczonym, żeby po iluśtam latach oglądania amerykańskich seriali, w których
„look” pada co trzy minuty nie wiedzieć, że najbardziej adekwatne tłumaczenie
na polski to „posłuchaj”. I mamy takie wynalazki jak „look, we can’t be
together any more” – „popatrz, nie możemy być dłużej razem”. Znaczy co, na
czole ma to napisane, czy jak???
Takich wspaniałych tłumaczeń jest więcej.
Niektóre wynikają z trudności usłyszenia jakiegoś słowa albo z trudności jego
przetłumaczenia (dlatego na przykład Shrek, choć wybitny, chwilami różni
się od oryginału, jak dzień od nocy) i te błędy mnie nie denerwują. Wiem, że
samam miałabym z nimi problem. Ale takie, jak podałam, z pierwszego lepszego
serialu, to doprawdy plaga złych tłumaczeń. Tłumaczeń robionych przez ludzi,
którzy nie mają większego pojęcia o języku, a przy trudniejszych frazach
zwracają się do internetowych translatorów, które też nie mają o nim pojęcia.
Na szczęście są też przypadki doskonałych tłumaczeń (vide: Shrek, ale
również choćby House) i za to trzeba być wdzięcznym.
Look, a ostatnio słyszałam w serialu, że coś tam to "bread and butter for me" jako "to dla mnie bułka z masłem".
OdpowiedzUsuńNo tak. Zamierzam robić listy co ciekawszych tłumaczeń i przedstawiać je moim dzieciom. To naprawdę jest świetny pomysł na lekcję. I dzieciaki mają ubaw, i ja.
OdpowiedzUsuń