sobota, 28 stycznia 2012

Rodzice.


Wspaniale jest dostawać od Was, drodzy czytelnicy, komentarze, bo z nich rodzą się kolejne pomysły na posty. Czasem o czymś zapominam, czasem nie mam weny, a jak zobaczę jakiś komentarz, to nagle wszystko się odblokowuje i piszę, piszę i piszę… (dzięki, pewnakobieto).
Rodzice. Temat rzeka. Nie odfajkuję go jednym postem. Spróbuję przynajmniej dotknąć powierzchni.
Tak, jak jest kilka rodzajów uczniów, tak samo jest co najmniej kilka rodzajów rodziców. Są tacy, którzy mnie denerwują; tacy, których podziwiam; tacy, których najchętniej pozbawiłabym praw rodzicielskich; i tacy, którzy są w porządku. Cóż mogę powiedzieć – po uczniu widać, jakich ma rodziców i te przypuszczenia w 99% się sprawdzają. Jeśli dziecko jest miłe, grzeczne, spokojne na lekcji, okazuje drugiemu człowiekowi szacunek – z pewnością w domu jest dopilnowane. Jeśli ma wszystkich w dupie i na dodatek jest mega bezczelne – prawdopodobnie w domu jest źle. Niekoniecznie tak źle, że patologia, alkohol, narkotyki albo inne wynalazki. Wystarczy, że rodzice nie ogarniają swoich dzieci. 
Powtarzający się schemat to dzieci z rodzin wielodzietnych. Tu jest „na dwoje babka wróżyła”. Albo jest w miarę dopilnowany i spokojny, albo bezczelny, bo rodzice przestali zajmować się dzieciakami, a zaczęli je hodować (przykro mi, ale i tak bywa). Jak się trafi na typ pierwszy to ma się szczęście. Może i to dziecko nie będzie do końca dopilnowane, bo w końcu ciężko jest z siedmiorgiem dzieci odrabiać lekcje czy pomagać im w nauce, ale przynajmniej odpada nam chamstwo. Jeśli zaś przechodzimy do hodowli to zaczyna się rzeź. Rodzice sobie nie radzą z czeredą i wymagają od nauczycieli, żeby ci przejęli odpowiedzialność wychowania ich dzieci, bo oni muszą zająć się młodszymi. Nie przychodzą na wywiadówki, nie interweniują, bo nie mają siły ani czasu. A my się szarpiemy.
Inna grupa to na przykład eurosieroty. Nie, nie potępiam ludzi, że jadą za granicę za pracą, ale dlaczego oboje? I dlaczego najczęściej zdarza się, że są to rodzice „trudnego” dziecka? Bywało i tak. Bardzo ciężka sytuacja. Bardzo. Właściwie nie wiadomo, co robić. Można zgłosić do sądu, że nad dzieckiem nie ma opieki (zazwyczaj jest jakieś starsze rodzeństwo albo dalsza rodzina, która niekoniecznie ma ochotę NAPRAWDĘ zająć się dzieciakiem), ale to oznacza bardzo prawdopodobne wysłanie do jakiegoś ośrodka, a czy to pomoże? Najgorsze jest to, jeśli ci rodzice wracają i mają DO NAS pretensje, że nie zajęliśmy się odpowiednio ich dzieckiem. Koszmar.
Są i tacy rodzice, którzy gdzieś w rejonie końca podstawówki tracą kontrolę nad swoimi dziećmi. Niby przychodzą na wywiadówki, niby się interesują, ale jak to wygląda od strony domu – nie wiem, bo materacem nie jestem i wglądu do domu nie mam, ale nie może być dobrze, skoro dzieciak szaleje. Rodzic tego nie rozumie, bo przecież on/ona był takim wspaniałym dzieckiem, takim grzecznym, a nagle zszedł na manowce. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak, nie wiadomo nic. Pozostaje rodzic, który staje się zupełnie bezradny i my, którzy próbujemy coś zrobić, ale zazwyczaj się nie udaje (trzy lata pracy z dzieckiem to jednak bardzo krótki okres czasu).
No i najgorszy typ: kochał dziecko miłością niekontrolowaną i tym samym szkodliwą, pozwalając mu na wszystko, a teraz dzieciak wymusza, terroryzuje, ma nad rodzicami pełną władzę. Po wielokroć miałam z takimi do czynienia i muszę bez bicia stwierdzić, że to absolutnie największy koszmar nauczyciela. Dzieciakowi brak szacunku do kogokolwiek (bo już nie wymagam szacunku do nauczyciela konkretnie). Póki widujemy się z samym rodzicem, wydaje się, że panuje on nad swoim dzieckiem. Opowiada, jakie to daje mu kary i jaki to on/ona jest w domu potulny. Cały cyrk zaczyna się, kiedy próbujemy to skonfrontować.
Na spotkaniach z rodzicem i dzieckiem jesteśmy świadkiem terroru, bo ono się zupełnie nie wstydzi swojej władzy nad „starymi”. Dyktuje im warunki, pyskuje, odzywa się chamsko i bynajmniej nie delikatnie. A rodzice siedzą jak trusie. Nie odezwą się mocniej, a już na pewno nie przywalą, bo to niepedagogiczne, no i jak tak w ogóle można, „przecież mój synuś/córeczka nie powiedział niczego złego, to tylko tak wygląda”. Na takich nie ma sposobu, bo oni doskonale wiedzą, że nic im nie możemy zrobić. Nawet jeśli dostaną kuratora – ten też nie może im nic zrobić. I wykorzystują to do końca.
I na koniec, dla odpoczynku – rodzice „idealni” (w cudzysłowiu, bo tak naprawdę to idealni nie istnieją). Przychodzą na każdą wywiadówkę, a jeśli akurat nie mogą to umawiają się od razu z nauczycielem na inny termin. Panują nad ocenami i zachowaniem dziecka. Panują nad jego frekwencją. Niewiele możemy im powiedzieć, poza tym, że z dzieckiem nie ma żadnych problemów. I to wcale nie muszą być dzieci piątkowe. Zdarza się, że dziecko ma trójki i czwórki, a czasem nawet dwóje, bo orłem nie jest (naprawdę nie wszyscy muszą być), ale daje z siebie wszystko i nie sprawia żadnych problemów. I wtedy też jest dobrze.

4 komentarze:

  1. Czuję się dumna, że mam swój mały udział w tym poście :) Miłego weekendu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę. Dlatego właśnie lubię, jak ludzie piszą komentarze :)

      Usuń
  2. a co najśmieszniejsze, na wywiadówkach pojawiają się przeważnie ci ostatni...

    OdpowiedzUsuń