środa, 29 lipca 2009

Młodzież i historia.

Znowu oglądałam TVN24 i znowu przyniósł mi on pomysł na posta. Tym razem chodzi o rozmowę prowadzącego z jednym z bohaterów powstania warszawskiego. Mowa była o uświadamianiu młodzieży. I tu właśnie pomyślałam o dzieciach, które uczę i ich świadomości historycznej i w ogóle świadomości społecznej. Otóż jest ona żadna lub, w najlepszym przypadku, prawie żadna.
Te dzieciaki (gimnazjum) nie rozumieją, o czym się uczą, nie interesuje ich rozumienie, a jedynie wykucie i zapomnienie tych nudnych dla nich faktów. Nie interesuje ich bohaterstwo, powody, dla których walczono, Hitlera uważają za fajnego gościa, a wojnę za wspaniałą rozrywkę. I żaden nauczyciel, żadna lekcja historii tego nie zmieni, oni tego nie zrozumieją, bo do tego trzeba dorosnąć.
Byłam z tą młodzieżą na wystawie „Europa to nasza historia”. Wystawa ciekawa, rzetelna, przygotowana merytorycznie. Okres omawiany to czasy od drugiej wojny światowej niemal do dzisiaj. Różni ludzie opowiadają swoje historie, nie zawsze ciekawe, ale warte tego, żeby przystanąć i posłuchać. Dodatkowo dzień wolny, bo młodzież obowiązywała tylko ta wystawa. Reakcja młodzieży-żadna. Podczas czytania tekstu o drugiej wojnie światowej, o faktach i liczbach, zmuszeni zresztą do tego przeze mnie, nie wzruszyło ich nic. Ani liczba zabitych (nie potrafili sobie tego nawet wyobrazić), ani liczba głodujących, ani żadne inne fakty. Przy zdjęciach ofiar oświęcimskich zatrzymali się na chwilę i było widać, że może by ich to ruszyło, gdyby nie fakt, że jednemu z mężczyzn było widać penisa. I zaczęło się kontemplowanie tejże części ciała, już bez wzruszenia nad zagłodzonym ciałem. Przedstawione historie ludzi nie wzbudziły najmniejszego zainteresowania, nie byłam w stanie ich nawet do tego zmusić. Jedyne, co mogę powiedzieć dobrego to fakt, że zachowywali się stosunkowo dobrze w porównaniu do grupy, która weszła za nami. Nie było wariactwa, nie było rozwalania eksponatów, więc chyba można wycieczkę zaliczyć do udanych. Tyle że był wyścig do wyjścia, żeby jak najprędzej wrócić do domu.
Po powrocie do szkoły żadnych przemyśleń, żadnych wrażeń, żadnych refleksji. Próbowałam dojść do tego, dlaczego tak jest i doszłam do tego, że oni po prostu tego nie rozumieją. I wcale się nie dziwię. Ja w tym wieku dokładnie tak samo podchodziłam do niemal każdego przedmiotu. Jeśli chodzi o faktyczne zdobywanie wiedzy i rozumienie faktów historycznych to rozpoczęłam ten proces dopiero w swoim dorosłym życiu. Po co więc uczyć dzieci czegokolwiek, skoro tak realnie niczego nie zrozumieją ani nie zapamiętają? Nie wiem. Przykro mi, jako nauczycielka powinnam mieć lepszą odpowiedź na to pytanie, ale jej nie mam. Nie wiem, po co uczyć dzieci czegoś, z czego one w ogóle nie potrafią skorzystać.
Niby w szkole uczy się akcji i reakcji, ciągłości faktów, tego, że jedno wynika z drugiego i trzecim się kończy, ale one mimo wszystko tego nie rozumieją i widać to nie tylko w testach kompetencji, ale również w codziennym życiu. Z jednej strony uczymy ich w szkole odpowiedzialności, ponoszenia konsekwencji, a z drugiej strony nie potrafimy tego egzekwować. Bo ja mogę wyciągnąć konsekwencje tylko do pewnego punktu, którym niejeden uczeń się nie przejmuje, takim jak na przykład wezwanie rodzica czy rozmowa z kuratorem. Nic realnego im w związku z tym nie grozi i przez to czują się bezkarni. Jakim cudem w takim razie mają zrozumieć, że wszystko ma swoje konsekwencje, że akcja wywołuje reakcję, skoro nie mam im jak tego pokazać…

1 komentarz:

  1. rety.. pamiętam jak byłam chyba w 6 lub 7 klasie podstawówki, byliśmy w Oświęcimiu. dla mnie to było wstrząsające. do dziś uważam, moja mama również, że za młoda byłam, by to oglądać. ale większość z mojej klasy zlała temat.

    OdpowiedzUsuń