Jestem w trakcie czytania książki Katarzyny Grocholi "Kryształowy Anioł". Zacytuję fragment:
"-Rafał, wiesz, jakie były ostatnie słowa mojej najlepszej przyjaciółki do męża?-Ewa nawet nie podniosła głowy znad gazety.
-Jakie?
-Spierdalaj.
-Widzę, kochanie, że kobietom dużo więcej wolno. Jak facet tak mówi, to cham, a jak kobieta, to odważnie wyraża emocje. Ale świat, wiadomo, jest przeciwko kobietom. Z tym, że mężczyzna zdradza, a kobieta przeżywa przygodę. Mężczyzna wyżywa się na bliskich, a kobieta odreagowuje stres. Mężczyzna, rozwodząc się, rozbija rodzinę, kobieta kończy związek bez perspektyw."
I zdałam sobie nagle sprawę, że faktycznie tak jest. W pewnych sferach życia kobietom wolno więcej, a raczej więcej jest jej wybaczane.
Nie neguję faktu, że w pewnych sytuacjach kobiety naprawdę SĄ dyskryminowane i nie będę się tu rozwodzić nad tym, kiedy, bo wszyscy to wiemy. Głównie w branży pracowniczej. Roztrząsać tu będę raczej właśnie takie "życiowe" sytuacje.
Kobietom wolno więcej. Kilka lat temu nie mogłam słuchać, jak to biedne matki w depresji poporodowej zabijały swoje dzieci i nie ponosiły za to odpowiedzialności, bo były w depresji i przecież trzeba je zrozumieć. Ja rozumiem depresję, morderstwa jakoś już nie. Tak samo jest, jak już czasem zdarzy mi się obejrzeć jakieś "Rozmowy w toku". Nie zdarzyło mi się dotrwać do końca, szlag mnie trafiał. Ostatnio oglądałam tenże program o mężczyznach, którzy decydują się, bądź nie, na poród rodzinny. Oczywiście były tam też kobiety, które tych mężczyzn zachęcały, bądź odradzały im ten poród.
Ponieważ temat jest mi bliski, pomyślałam "co tam, może ktoś podpowie mi rozwiązanie". Taaaa... Część kobiet nie chciała w ogóle słuchać swoich mężczyzn tylko "kazała" im być przy porodzie, bo jak nie, to znaczy, że nie są godni nazywać się mężczyznami, a w ogóle to on musi zobaczyć, jak kobieta cierpi to może zacznie ją szanować (znaczy wcześniej nie szanował??? Gratuluję związku). Druga grupa kobiet to te, które "nie pozwalają" być swoim mężczyznom przy porodzie, bo to takie okropne i jak on zobaczy, jak ona wygląda przy porodzie, to nigdy więcej jej nie tknie.
Obejrzałam do końca,bo pomyślałam, że może pod koniec ktoś im powie w końcu, że TRZEBA O TYM ROZMAWIAĆ!!! Zawiodłam się, takie przepychanki trwały do końca, żadnych wniosków. Szlag mnie trafił, jak zwykle. Wniosek wyciągnęłam z tego taki, że kobieta może ROZKAZAĆ swojemu mężczyźnie wszystko, co jej się podoba i żadna rozmowa nie wchodzi w grę, bo to sprawa kobiety. Cóż, pozwolicie, że z moim mężem jednak pogadam...
Wiele jest takich rzeczy, które są "typowo kobiece" i mężczyźnie nic do tego, on tego nie zrozumie. Dlatego właśnie myślę, że kobiety nie zawsze są dyskryminowane, a czasami wręcz mają znaczną przewagę i to mężczyźni właśnie są dyskryminowani (patrz, cytat).
Może kiedyś napiszę o tym, jak to kobiety są dyskryminowane przez mężczyzn... Eeee, kobiety i tak wiedzą, o co chodzi :)
Jak to miło, że czasem mogę się z Tobą zgodzić :-) (o in vitro taktownie zmilczałem ;-)). Faktycznie, jako facet po przejściach potwierdzam - często musiałem udowadniać, że nie jestem wielbłądem i że nie na mnie spoczywa wyłączna wina za rozpad małżeństwa. K... mać, od kobiet jakoś nikt takich wyjaśnień nie wymaga.
OdpowiedzUsuńInna sprawa - i to też znam z praktyki, całe szczęście nie własnej - jest wielu facetów, którzy "ciężko pracują" na taką właśnie opinię o mężczyznach. Kiedyś zostaliby po prostu uznani za jednostki niehonorowe i wykluczeni z towarzystwa, a dziś...
Ech, upadek obyczajów.
Wyłączyłabyś tę weryfikację, bo zamieszczanie komentarzy to jakaś droga per aspera, wcale nie ad astra.
OdpowiedzUsuńOk, zrobione. Dopiero się uczę :(
OdpowiedzUsuńteż tak myślę. kobiety posługują się hasłem "dyskryminacja" wtedy, gdy im wygodnie. równouprawnienie ma być, ze on też gotuje i zmywa, ale niekoniecznie że ona pomaga mu w remoncie czy przy samochodzie...
OdpowiedzUsuń