Miałam jakiś atak paniki przy ostatnim poście. Zdarza się.
Zauważyłam pewną zależność między nudą a porządkami. Pamiętam to z zeszłego roku. Jak tylko zaczęły się wakacje, mój dom zaczynał lśnić czystością (w roku szkolnym nie miałam na to czasu, a podobno tak mało pracuję). W tym roku jest dokładnie tak samo. Tym razem bodźcem do porządków stała się sąsiadka, o której już pisałam, efekt jednak jest ten sam.
Efektem mianowicie są wolne półki "dla dziecka" i niosące się echo po kuchni i łazience. Kurczę, lubię mieć takie ładne i wysprzątane mieszkanie. Nie da się ukryć, że oprócz braku czasu w roku szkolnym brak mi też chęci. Teraz jednak sprzątam choćby z nudów. Czy to już jest żałosne czy tylko smutne?
No bo ile można oglądać filmów czy czytać książek? Wszystko po pewnym czasie nuży. W tygodniu mogę jeszcze wyskoczyć do sklepu i pooglądać ciuszki dla dzieci albo wózki, albo inne rzeczy dla dziecka (kiedyś szukałam dla siebie, ale teraz się nie opłaca, bo WSZYSTKO jest za małe). W weekend dopada mnie nuda.
Nie żebym narzekała, wakacje to jednak wakacje. Nie muszę denerwować się dziećmi, nie muszę stresować się panią dyrektor, nie muszę niczego sprawdzać ani przygotowywać. Nie muszę nawet przygotowywać się do wakacji, bo nigdzie nie jedziemy.
Ooo, może wkrótce będę chodzić na basen, jeśli moja pani doktor pozwoli. Być może nie będę wtedy pisać tylu postów... Bo to też trochę z nudów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz